Kto to powiedział? Nie Joanna Mucha, lecz szwedzka minister kultury i sportu Lena Adelsohn Liljetorth (suma, jaką podała, to 10 miliardów koron), a chodziło jej o zimowe igrzyska olimpijskie w roku 2022, te same, o które stara się Kraków.
W trzech innych miastach kandydatach postanowiono zapytać samych mieszkańców i zorganizować w tej sprawie referenda. Szwajcarzy z Sankt Moritz już za igrzyska podziękowali, mieszkańcy Oslo będą głosować 9 września, a Monachium 10 listopada. Oczywiście dla entuzjastów tezy, że aby zbudować przyzwoity basen w Warszawie, należy postarać się o mistrzostwa świata w pływaniu, a dla rozwoju sportów konnych najlepsze byłyby igrzyska jeździeckie w Starej Miłośnie, referendum to niebezpieczna sprawa, bo ludzie mają swój rozum.
Lepiej lobbować w mediach i w parlamencie, suflować tezę, że tor bobslejowy czy hala do curlingu to element cywilizacyjnego awansu Krakowa, a Wawel nigdy nie będzie tak piękny jak w blasku olimpijskiego znicza. Przekonywać, że dzięki igrzyskom zbudujemy nową zakopiankę, a nawet tunel pod Tatrami prosto na słowacki Chopok, gdzie mieliby rywalizować alpejczycy.
Ci, którzy twierdzą, że to wszystko można zrobić bez igrzysk, tak jak autostrady można było zbudować bez Euro, ci, którzy byli zimą w Tatrach i widzieli, że główna olimpijska entuzjastka Jagna Marczułajtis ma w Zakopanem i okolicach poważne finansowe interesy i to, co robi, jest trudnym do zaakceptowania pomieszaniem publicznego z prywatnym, zostaną zapewne odsądzeni od czci i wiary. Ale na szczęście dużo bogatsi od nas pokazują, że pomyśleć warto.
Norwegowie i Bawarczycy będą głosować, Szwajcarzy wolą zaoszczędzić, niż wydać, Szwedzi nie dają gwarancji. Tylko Władimir Putin nikogo pytać nie musiał i na przyszłoroczne zimowe igrzyska w Soczi wydał już ponad 40 miliardów dolarów.