W szóstym spotkaniu dogrywka nie była potrzebna (w tym finale zdarzyło się to trzy razy), ale mecz w Bostonie, tak jak poprzednie, nie zawiódł.
Gospodarze, by przedłużyć serię, musieli wygrać, dwa razy wychodzili na prowadzenie, ale nie potrafili go utrzymać. Gdy na zegarze pozostawało 76 sekund, wyrównał Bryan Bickell, a kilkanaście sekund później nadzieję Bruins odebrał Dave Bolland. Blackhawks zwyciężyli 3:2 (0:1, 1:0, 2:1) i ruszyli świętować mistrzostwo. Piąte w historii klubu, pierwsze od trzech lat.
– W 2010 roku zdobyliśmy tytuł spontanicznie. Nie byliśmy świadomi, jak dobrze gramy. Teraz wiedzieliśmy, ile wysiłku trzeba włożyć, by powtórzyć tamten sukces – mówił Jonathan Toews, strzelec jednej z bramek dla drużyny z Chicago. – Nie mogę uwierzyć, że to już koniec – stwierdził Corey Crawford, bramkarz Blackhawks. Najbardziej wartościowym zawodnikiem finałów uznano napastnika Blackhawks Patricka Kane'a (MVP sezonu wybrano już wcześniej Aleksandra Owieczkina z Washington Capitals).
– To najlepszy rok w moim życiu. Gra w tym zespole to coś niesamowitego – cieszył się Kane, który w 23 meczach fazy play-off strzelił dziewięć bramek, a przy dziesięciu asystował. Jest dopiero czwartym Amerykaninem, który zdobył tę nagrodę. Ale talent 24-letniego chłopaka, który w 2010 roku wywalczył z USA srebrny medal na igrzyskach w Vancouver, dostrzeżono już wcześniej. Pięć lat temu został najlepszym debiutantem NHL.
Bruins cierpią, bo bardzo im na tym tytule zależało. Chcieli dać mieszkańcom trochę sportowej radości. I złożyć hołd młodym kibicom drużyny, którzy zginęli w kwietniowym zamachu podczas maratonu bostońskiego.