Raczej naginałem. Dziś za kierownicą jestem spokojniejszy, ale rozumiem tych, którym puszczają nerwy. Nietrudno o to na polskich drogach. Wciąż są miejsca, w których 100-kilometrowy odcinek trasy pokonuje się w dwie godziny.
Skąd więc w panu zamiłowanie do wyścigów? Teoretycznie na polskich drogach nie ma go jak rozwijać...
To nie drogi, ale tory służą do rozwijania umiejętności. Wielu świetnych kierowców wyścigowych pochodzi z Finlandii. To kraj, który ma rozbudowaną sieć autostrad. Jednak każda osoba, z którą rozmawiałem, opowiadała, że jeździć uczyła się na bezdrożach. U mnie pierwsza była pasja motoryzacyjna. Oglądałem w telewizji wyścigi. Widziałem wspaniałe auta – porsche, ferrari. Kolorowe, lśniące nadwozia oklejone szczelnie przez sponsorów. Robiły na mnie piorunujące wrażenie.
Od tamtej pory nie minęło wiele czasu, a już realizuje pan te marzenia. 23 lata jak na kierowcę wyścigowego to dużo?