Czy zwycięstwo w Dakarze jest pana głównym celem w karierze?
Tak, ale co roku kandydatów do wygrania jest mnóstwo. Dlatego cele trzeba wyznaczać sobie stopniowo i powoli dążyć do przodu. Jeśli nadal będę robił takie postępy jak do tej pory, będzie mnie to napędzało, by wciąż trenować.
Krzysztof Hołowczyc twierdzi, że najgorszy w tym rajdzie jest czwarty dzień, bo nie minęła jeszcze połowa, a przychodzą pierwsze zwątpienia.
Najtrudniejsze są pierwsze trzy dni, później człowiek się przyzwyczaja. Ale to może być zgubne, ponieważ czujność, którą powinno się zachować do samego końca, zaczyna się wyłączać. Pojawiają się błędy. Trzeba być skoncentrowanym przez całe dwa tygodnie. Są momenty kryzysowe – boli każda część ciała, wszystkiego ma się dosyć. Ale fakt, że dojeżdża się na metę, czasem na wysokich pozycjach, zachęca do jak najlepszego przejechania kolejnego odcinka.
Jak radzi pan sobie z kryzysem?
Na początku myślałem, że tylko ja mam jakieś problemy. Jednak okazało się, że to nie omija żadnego kierowcy. Jeśli odcinek jest długi, ma np. 500 kilometrów, w połowie zaczyna się tracić koncentrację. Wtedy ważne, żeby jak najszybciej pobudzić organizm, by znów zaczął właściwie reagować. Ja to robię w sposób, jaki wypracowałem w skokach – oddechem czy różnymi ćwiczeniami psychicznymi. Wtedy się ożywiam i mam siłę, by jechać dalej.