Igrzysk tych nikt nie chce, bo nie są nikomu potrzebne, z Krakowem nie rywalizowało żadne miasto. Medialnie – pomimo już kilkuletniej historii – Igrzyska Europejskie pozostają prawie niezauważalne.
Dotychczasowe dwie imprezy – pierwszą w Baku (2015) i trwającą właśnie w Mińsku – zorganizowali dyktatorzy wmawiający rodakom przy użyciu usłużnych mediów, że Azerbejdżan i Białoruś zyskały dzięki tej inicjatywie prestiż i nowe miejsce na mapie świata.
Polski Komitet Olimpijski (PKOl) musiał zdawać sobie sprawę z niewielkiej sportowej i medialnej wartości tej imprezy, bo zgłosił kandydaturę Krakowa prawie potajemnie. Nie było konferencji prasowej, nie było żadnej poważnej debaty, tylko zgłoszenie i od razu informacja, że Kraków nie ma kontrkandydata, więc igrzyska są już nasze.
To, że kontrkandydata nie było, jest zrozumiałe, bo kto chce stawać na podium obok Baku i Mińska jako organizator sportowej potiomkinowskiej wsi, imprezy bez stałego programu, bez gwiazd i w wielu sportach bez rywalizacji na najwyższym poziomie.
Niektóre federacje nadały wprawdzie tym igrzyskom rangę mistrzostw Europy i dzięki temu mają one sportowe znaczenie (np. w judo) wynikające jednak wyłącznie z tej symbiozy.