Snooker ma dobry czas. Ronnie O'Sullivan broni tytułu i pucharu, który podnosił w górę już pięć razy. On i jego koledzy znów czują się zawodowcami pełną gębą.
Mistrzostwa świata z pulą nagród ponad 1,2 mln funtów szterlingów (300 tysięcy dla mistrza – rok temu było 250 tysięcy) pokazywane są w 70 krajach. Szef światowego snookera Barry Hearn zaledwie w cztery lata dokonał rzeczy niezwykłych: szeroko otworzył dla swego sportu nowe rynki, zwłaszcza w Chinach i Indiach, powiększył coroczny kalendarz zawodów do 50 tygodni (imprez najwyższej rangi jest ponad 20 w sezonie, było 6), zapełnił go tak szczelnie, że do wzięcia z zielonych stołów jest teraz 8,5 mln funtów rocznie (gdy zaczynał było to 3 mln).
Rewolucja Hearna nie podobała się niektórym, nawet Ronnie "Rakieta" jeszcze dwa lata temu po zdobyciu czwartego tytułu mistrzowskiego groził przejściem na emeryturę, bo program rozwoju wydawał mu się zbyt uciążliwy (i snooker zbyt nudny). Teraz zbiera słodkie owoce zwiększonej pracowitości, gra, być może, najlepiej w karierze (styczniowy turniej Masters przypomniał to rywalom bardzo mocno), wygrywa kiedy zechce oraz promuje dyscyplinę w telewizji. W mistrzostwach świata znów wystartował z etykietą tego, który nie ma godnego przeciwnika, gdy jest w formie.
Nowy życie snookera polega również na tym, że Hearn zmienił sposób rozgrywania wielu zawodów, elita — pierwsza szesnastka świata, nie ma już gwarancji startu w późnych fazach rozgrywek turniejów rankingowych, pojawiła się szansa dla nowych twarzy, młodych ambitnych i zdolnych sportowców.
Mistrzostwa świata jeszcze się bronią przed gwałtownymi zmianami, ale zapewne i na nie przyjdzie czas. Na razie wciąż mają swój zabytkowy teatr w Sheffield z widownią na 980 miejsc, mają wielką gwiazdę i emocje, które podobają się nie tylko na wyspach brytyjskich.