Pierwsza miłość – Brazylia

Moim marzeniem jest finał Brazylia – Argentyna. Kiedy ten tekst do Państwa dotrze, marzenie może być już nieaktualne.

Publikacja: 09.07.2014 02:00

Stefan Szczepłek

Stefan Szczepłek

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala

Wyznanie przeczy zasadzie bezstronności dziennikarskiej, ale czy można być obojętnym wobec faktów, które od miesiąca przykuwają uwagę miliarda ludzi na całym świecie? Znam tylko parę osób, które mówią, że nie oglądają meczów, większość z nich nie ma też telewizorów.

Wszyscy inni zdążyli sobie przez miesiąc wyrobić opinie i znaleźć drużyny lub piłkarzy, którym życzą dobrze lub źle.

Dlaczego Brazylia – Argentyna? Brazylia – bo jest reprezentacją, której kibicuję, od kiedy zacząłem samodzielnie myśleć. Kochałem piłkarzy, którzy wygrywali nie dzięki sile fizycznej, ale szybkości, sprytowi, gibkości, a przede wszystkim technice. Wszystko razem pozwalało im przeprowadzać rajdy z piłką przy nodze, podczas których mijali przeciwników, w ogóle ich nie dotykając. Taki drybling to był szczyt umiejętności i kwintesencja  sposobu gry, zwanej brazilianą. A kiedy się oglądało takich kapłanów kościoła brazylijskiego jak Pele, Garrincha, Vava, Didi i paru innych, człowiek, zwłaszcza młody, wpadał w trans.

Niestety, futbol się zmienił i po tamtej grze zostały marne resztki. Ale to jeszcze nie jest powód do zdrady. Jeśli Brazylia organizuje na swoich stadionach mistrzostwa świata raz na 64 lata, to dobrze by było, żeby na Maracanie za drugim razem zwyciężyła.

Argentyna? – bo szanuję za podobną do brazylijskiej kulturę futbolową i tych wszystkich, którzy ją tworzyli. Od klubów wielkiej piątki Buenos Aires (River Plate, Boca Juniors, Racing, Independiente, San Lorenzo) po Alfredo di Stefano, Diego Maradonę i Leo Messiego.

Nie rzucę się z mostu, jeśli w finale zagra kto inny. Holandia od dawna liczy się na mapie piłkarskiego świata. Nie można być obojętnym nie tylko na pomarańczowe koszulki, ale na finty Johana Cruyffa, bramki Marco van Bastena, a teraz niezwykłe rajdy Arjena Robbena.

Kiedy patrzę na niemieckich piłkarzy – zapominam o wojnie. Chyba nawet sam to wymyśliłem. Młoda generacja już by na to nie wpadła. Niemcy są znakomici i też zasługują na Puchar Świata. Ktokolwiek by wygrał – solidnie na to zapracuje.

Trochę jestem zły na siebie samego za tę obojętność po 12 świadomie przeżywanych mundialach. Wolałbym chyba to, co pamiętam z 30 lipca 1966 roku. Kiedy w finale Anglia – Niemcy na Wembley pierwszą bramkę zdobył Helmut Haller, wyjąłem z szafy czarną koszulę i przyrzekłem sobie, że będą ją nosił na znak żałoby przez cały rok. Na szczęście później uratowali mnie Martin Peters, Geoff Hurst i sędzia Tofik Bachramow. Gdyby teraz wygrali Niemcy, poszedłbym napić się Paulanera.

Sport
Wsparcie MKOl dla polskiego kandydata na szefa WADA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?