Wyznanie przeczy zasadzie bezstronności dziennikarskiej, ale czy można być obojętnym wobec faktów, które od miesiąca przykuwają uwagę miliarda ludzi na całym świecie? Znam tylko parę osób, które mówią, że nie oglądają meczów, większość z nich nie ma też telewizorów.
Wszyscy inni zdążyli sobie przez miesiąc wyrobić opinie i znaleźć drużyny lub piłkarzy, którym życzą dobrze lub źle.
Dlaczego Brazylia – Argentyna? Brazylia – bo jest reprezentacją, której kibicuję, od kiedy zacząłem samodzielnie myśleć. Kochałem piłkarzy, którzy wygrywali nie dzięki sile fizycznej, ale szybkości, sprytowi, gibkości, a przede wszystkim technice. Wszystko razem pozwalało im przeprowadzać rajdy z piłką przy nodze, podczas których mijali przeciwników, w ogóle ich nie dotykając. Taki drybling to był szczyt umiejętności i kwintesencja sposobu gry, zwanej brazilianą. A kiedy się oglądało takich kapłanów kościoła brazylijskiego jak Pele, Garrincha, Vava, Didi i paru innych, człowiek, zwłaszcza młody, wpadał w trans.
Niestety, futbol się zmienił i po tamtej grze zostały marne resztki. Ale to jeszcze nie jest powód do zdrady. Jeśli Brazylia organizuje na swoich stadionach mistrzostwa świata raz na 64 lata, to dobrze by było, żeby na Maracanie za drugim razem zwyciężyła.
Argentyna? – bo szanuję za podobną do brazylijskiej kulturę futbolową i tych wszystkich, którzy ją tworzyli. Od klubów wielkiej piątki Buenos Aires (River Plate, Boca Juniors, Racing, Independiente, San Lorenzo) po Alfredo di Stefano, Diego Maradonę i Leo Messiego.