Co zawiodło w przygotowaniach?
Nie można powiedzieć, ?że coś zawiodło. Po prostu – gdy urodził się nam syn, sporo w moim życiu się zmieniło. Czasami nie dotrenowałem, czasami nie dojadłem czy nie dospałem. To wszystko się kumulowało i teraz odbija się na mojej dyspozycji. Ale do Zurychu jadę po złoto, tu nic się nie zmienia. Wyjdę z nastawieniem na wynik 68–69 metrów i zobaczymy, co się stanie. 13 sierpnia, czyli w dniu rozgrywania finału, mój syn będzie kończył dziewięć miesięcy. Powalczę dla niego o specjalny prezent.
Walkę o złoto znów stoczy pan z Niemcem Robertem Hartingiem?
Na to wygląda. W tym sezonie Robert trochę mnie unikał, nie mieliśmy zbyt wiele możliwości stoczenia bezpośredniej walki. Dzięki temu mogłem więcej zarobić w Diamentowej Lidze... A tak na poważnie, po zmianie trenera w ostatnim sezonie on potrzebował trochę czasu, żeby sobie wszystko od nowa poukładać. Nie zawsze wiązało się to z dobrymi wynikami, ale problemy już chyba za nim.
Czas mija, ale zmienia się niewiele. Przed czterema laty w Barcelonie o zwycięstwo też walczył pan z Hartingiem...
Teraz jestem starszy, wolniej się regeneruję, ale jednocześnie jestem bardziej doświadczony, potrafię lepiej wykorzystać warunki, lepiej się zmotywować. A wracając do tamtych mistrzostw, to sam konkurs był dziwny, bardzo dla mnie fartowny. Ale – jak to się mówi ?–szczęście sprzyja lepszym. Oddałem wtedy trzy słabe rzuty, dwa spaliłem, dobrze rzuciłem tylko w drugiej próbie i ona dała mi tytuł. Do dziś mój wynik – 68,87 m ?– pozostaje rekordem mistrzostw Europy. Oczywiście złota się nie zapomina, ale przez te wszystkie pozostałe popsute rzuty Barcelony nie wspominam szczególnie dobrze. Zdecydowanie cenniejszy jest dla mnie srebrny medal mistrzostw świata, który zdobyłem rok wcześniej, po wariackich przygotowaniach spowodowanych kontuzją palca.