W Gleneagles emocje nie gasną, choć przewaga Europy przed niedzielnymi meczami singlowymi wydaje się spora. Wszyscy jednak pamiętają, że cztery punkty straty da się odrobić w dwunastu meczach jeden na jednego – historia Pucharu Rydera pamięta takie przypadki, choćby sprzed dwóch lat.
W sobotę warto było bić brawo wielu golfistom, bo i Lee Westwood poprawił dorobek swój i drużyny zdobywając (z Jamie Donaldsonem) drugi punkt. Wreszcie pełne zwycięstwo po swej stronie zapisali Sergio Garcia i Rory McIlroy (Hiszpan samokrytycznie przyznał, że lider rankingu światowego grał przeciw trójce rywali, ale dał radę), a Justin Rose zwiększył swe zdobycze do trzech i pół punktu w czterech meczach.
Tę połówkę obronił w sobotę wieczorem na ostatnim dołku rundy przeciw Jordanowi Spiethowi i Patrickowi Reedowi – trafił putt z odległości 2 metrów. Graeme McDowell mówił zaś, że nie grał z równie utalentowanym partnerem (miał na myśli Francuza Victora Dubuissona) od czasu startów z McIlroyem.
W sumie wyszło jak dzień wcześniej, w grach parami typu fourballs lepiej szło Ameryce, ale w grze parami jedną piłką (foursomes) znacznie lepiej Europie. – To jeszcze nie koniec. Jeszcze przed nami dużo pracy i z takim nastawieniem zaczniemy grę w niedzielę rano – podkreślał kapitan Paul McGinley.
Wie co mówi – dwa lata temu w Medinah był wicekapitanem u José Marii Olazábala, gdy drużyna Europy odrobiła taką właśnie stratę co nazwano cudem, ale w istocie chodziło o niezachwianą wolę walki i wiarę w siebie golfistów Starego Kontynentu.