Wynik badania próbki B u Marcina Dołęgi będzie taki sam, jaki dało badanie próbki A. Trzykrotny mistrz świata zapewne odejdzie ze sportu na zawsze. Wie o tym dobrze prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów Szymon Kołecki, który sam przed igrzyskami w Atenach (2004) cudem uniknął dyskwalifikacji za doping, i trudno zrozumieć, dlaczego w pierwszych wypowiedziach udawał Greka i robił nam niepotrzebne nadzieje.
Dziś cudów już nie ma, inne są przepisy, inaczej robi się badania. Pomyłki się nie zdarzają. Laboratorium nie ogłasza pozytywnego wyniku, jeśli nie ma całkowitej pewności. Badane jest również to, jak zakazany środek dostał się do organizmu – dopiero potem sportowiec staje pod pręgierzem. Takie są fakty i lepiej się z nimi zmierzyć, zamiast przekonywać, że to tabloidowa sensacja.
Kołeckiego zrozumieć można tylko pod jednym względem – jest zły, że nie upilnował, nie przekonał, być może nawet nie przestraszył własnym przykładem. To nie pierwsza dopingowa wpadka w polskim podnoszeniu ciężarów w ostatnich miesiącach. Poprzednie przeszły prawie bez echa, ale z Dołęgą tak nie będzie, bo Dołęga to nie jest byle kto. Podczas ostatnich igrzysk w Londynie (2012)rozpaczaliśmy wraz z nim, gdy zaprzepaścił szansę na pewny złoty medal. Teraz okazuje się, że być może współczuliśmy wtedy sportowcowi wcale nie czystemu, lecz takiemu, który w porę odstawił doping.
W podnoszeniu ciężarów farmakologiczne wspomaganie jest od zawsze, kiedyś był to po prostu zwierzęcy koks praktycznie bez kontroli, dziś metody muszą być subtelniejsze. Wiele lat temu anulowano nawet rekordy świata ustanowione przez koksiarzy, zaczęto wszystko od początku, ale nic się nie zmieniło.
Powód tego nieszczęścia jest wciąż taki sam. W sporcie pokolenie za pokoleniem dorasta w przekonaniu, że bez farmakologii wygrywać się nie da – w ciężarach, kolarstwie, lekkoatletyce, by wspomnieć tylko te dyscypliny, w których sytuacja jest najgorsza. Wiara w to, że wszyscy biorą, zmniejsza poczucie winy, daje alibi. Pojawiają się nawet sugestie, by przestać walczyć z dopingiem, bo szansa na wygraną jest równie wielka jak przy staraniach o rozdzielenie wódki od zakąski.