Tomaszewski był znakomitym bramkarzem i człowiekiem, odważnym. Kiedy w roku 1971 bramkarz wytypowany przez Kazimierza Górskiego na mecz z Niemcami na samą myśl o tym, że przyjdzie mu się zmierzyć z Gerdem Muellerem, zamknął się w toalecie, Tomaszewski już się przebierał. Miał 23 lata i niewielką wyobraźnię. Polska przegrała 1:3, Mueller rzeczywiście się do tego przyczynił, a dziennikarze zrobili z debiutującego bramkarza kozła ofiarnego.
Górski odbudował go psychicznie i po dwóch latach Tomaszewski stał się bohaterem narodowym. Po meczu z Anglią na Wembley i dwóch karnych obronionych na mundialu 1974 miał świat u stóp. Daniel Olbrychski wręczył mu szablę Kmicica.
I wtedy zaczęło się z nim dziać coś złego. Przestał być najlepszym bramkarzem w Polsce, stracił poczucie rzeczywistości. W rozmowie z Polskim Radiem poparł stan wojenny, siedząc pod palmami w Alicante, bo grał akurat w klubie Hercules. Ale gdy go tam nazywano „El Walesa de Hercules", to mu się podobało.