Ostatnia drużyna w tabeli zmieniająca zawodników i trenerów, bez wsparcia kibiców – pokonuje po kolei Piasta, Wisłę i Lecha. W fazie play off może się już z nimi nie spotkać, bo Lech i Wisła znajdą się raczej w grupie mistrzowskiej, a Piast jeszcze o to walczy. Ostatnia drużyna rozgrywek pokazuje im miejsce w szyku, jeśli w ogóle w tych rozgrywkach jest jakikolwiek szyk.
Nie można mieć pretensji do Zawiszy, że wygrywa. Cieszy mnie to przede wszystkim ze względu na Mariusza Rumaka, który jest jednym z najzdolniejszych trenerów młodego pokolenia. Musi swoje wygrać i przegrać, ale jest na dobrej drodze do sukcesów.
W przypadku każdego trenera, a młodego zwłaszcza, sukcesem wydaje się już to, że pracuje. Jeśli ma mądrego szefa, niepodejmującego decyzji pod wpływem emocji lub podszeptów tych, którzy żyją z donosów (w każdym klubie tacy są), to trener może spokojnie pracować. Praktyka mówi, że kluby średniej klasy, niezmieniające trenerów co kilka miesięcy, wychodzą na tym mniej więcej tak samo jak te, które zmieniają ich pod byle pretekstem. A koszty są mniejsze, bo nie trzeba płacić dwóm lub nawet trzem trenerom jednocześnie.
Rumak umiał przygotować drużynę w zimie, udało się to też Jerzemu Brzęczkowi. Lechia wiosną nie przegrała żadnego z pięciu meczów, odniosła w nich trzy zwycięstwa, w tym pierwsze wyjazdowe – w Szczecinie. Pierwszą bramkę w barwach Lechii strzelił Sebastian Mila. Powinno to na niego dobrze wpłynąć, z korzyścią nie tylko dla Lechii, ale i reprezentacji. Mila witany był w Gdańsku jak król, ale wtopił się w szarość klubowego plebsu, zupełnie nie jak monarcha, znany ze Śląska. Coś jednak drgnęło, Mila znów rządzi, gdańszczanie nie przegrywają, a może być jeszcze lepiej.
Dlatego radość Jerzego Brzęczka po zwycięstwie w Szczecinie była też moją radością. Cieszę się, kiedy w roli trenerów wiedzie się dawnym dobrym piłkarzom, których zachowałem w pamięci także jako przyzwoitych ludzi.
O kilku partnerach Brzęczka z boiska, będących dziś trenerami, nie mógłbym tego powiedzieć.