Jak każdy kraj szanujemy własnych bohaterów - żużla, rzutu młotem, skoków i biegów narciarskich, ale kibic w Nowym Jorku, Madrycie czy Tokio zapytany o polskiego mistrza nie ma dużego wyboru: Agnieszka Radwańska (jak długo jeszcze?), Robert Lewandowski, Marcin Gortat i to wszystko. Byłby też na tej liście Robert Kubica, ale on swą szansę lekkomyślnie stracił.
Wszystko jednak wskazuje, że rośnie nam nowy globalny gwiazdor - kolarz Michał Kwiatkowski, już mistrz świata, zwycięzca ważnych wyścigów. W ciągu tygodnia wielki francuski dziennik „L'Equipe" napisał o nim dwa duże teksty, „Kwiatek", bo tak nazywają go zagranicą, jest wymieniany w gronie faworytów prawie wszędzie tam, gdzie startuje.
Kolarstwo to mitotwórczy sport, jego bohaterowie przechodzą do legendy. We Włoszech, Francji czy Hiszpanii, krajach o wysokiej rowerowej kulturze, stają się postaciami historycznymi. Niestety, ostatnio częściej pisano o ludziach takich jak Lance Armstrong i były to książki pasjonujące, ale inaczej niż te o rywalizacji Jacquesa Anquetila z Raymondem Poulidorem, o której wie każdy Francuz, czy Fausto Coppiego z Gino Bartalim, o której nigdy nie zapomną Włosi. Młody Polak wchodzi do niebezpiecznej rzeki, bo wybrał sobie zawód wysokiego ryzyka.
Wygrywa w czasach tuż po zarazie, choć chyba nikt nie wierzy, że dopingowej hydrze definitywnie urwano łeb. Z wywiadów z Kwiatkowskim wynika, że jest on zawodnikiem świadomym, zdaje sobie sprawę, że w jego sporcie dystans od sławy do infamii mierzy się w laboratorium. Marzeniem każdego kolarza jest dziś wygranie Tour de France. To wyścig ważniejszy niż mistrzostwo świata i ważniejszy nawet niż olimpijskie złoto.
Na radość na Polach Elizejskich jeszcze raczej nie możemy liczyć, bo Kwiatkowski aż tak dobrze nie jeździ w górach, ale obiecuje poprawę i trzeba jego słowa traktować serio. Na razie patrzmy jak pojedzie w niedzielę w ostatnim klasycznym wyścigu w Ardenach.