Ten sam sportowiec, który jeszcze kilka dni temu wydawał się prymitywnym dzikusem (skutecznie zresztą wspieranym przez Polaka), w kilku odpowiedziach na pytania Mateusza Borka z Polsatu udowodnił, że to, co działo się przed walką, było po prostu suflowaną mu grą.
Boks to okrutny i ryzykowny sport, bokser może w każdej walce stracić życie – to są w skrócie refleksje Wildera, plus uznanie dla Szpilki i wspierającej go polskiej publiczności.
Gdy słyszę takie słowa, wraca żal, że ludzie rządzący tym spektaklem uparli się, by sprzedawać boks, wykorzystując i podsycając w pięściarzach to, co najgorsze. Wielcy krzykacze, jak choćby Muhammad Ali, zawsze byli, było też miejsce na wzajemne prowokacje, ale dziś wulgarna stylizacja idzie za daleko.
Kiedy po walce Szpilki z Wilderem do ringu wszedł Tyson Fury i zaczął swoje błazeństwa, nawet ludzie, którzy go tam zaprosili, nie potrafili ukryć kpiarskich uśmiechów.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego w najbardziej mitotwórczym sporcie, o którym powstało tyle znakomitych książek i filmów, dziś liczy się przede wszystkim tania komedia, jest prosta: bo ta farsa przed walką dobrze się sprzedaje, bo zła krew łatwiej się przebija niż mądre słowa. I to nie jest wina bokserów. Oni, pomimo wszelkich bzdur, które mówią z własnej woli lub do których są przymuszani, często okazują się niegłupimi ludźmi, tylko by się o tym przekonać, musimy poczekać, aż padnie ostatni cios.