Jeżeli wygrałby kandydat lewicy, najbogatsi musieliby płacić 90-procentowy podatek. Na szczęście jego szanse nie są oceniane najwyżej, a kandydatów jest tylu, ilu liczy drużyna piłkarska – 11. Jak zauważył w dzienniku „L'Equipe" specjalista od zarządzania sportem Arnaud Saurois z Uniwersytetu w Poitiers, grają systemem 5-3-3.
Pięciu z nich kompletnie nie interesuje się sportem, troje dosyć pobieżnie, a trzech w miarę. Do tej ostatniej grupy należą dwaj kandydaci z wielkimi szansami na starcie w drugiej turze – François Fillon i Emmanuel Macron. Być może wzięli lekcję od poprzedników, dla których sport (szczególnie piłka nożna), był ważnym elementem politycznej strategii.
Kulturystyka mózgu
W 1998 roku, kiedy Francuzi zdobywali u siebie mistrzostwo świata w piłce nożnej, ówczesny prezydent Jacques Chirac był obecny prawie na każdym meczu. Ubrany w reprezentacyjną koszulkę z numerem 23 po rozstrzygających spotkaniach wchodził do szatni drużyny, gratulując kolejnych zwycięstw. Słynna jest scena, w której Chirac całuje w łysą głowę bramkarza Fabiena Bartheza, tak jak to po spektakularnych interwencjach czynił obrońca Laurent Blanc.
Chirac nie robił tego wyłącznie z politycznego wyrachowania. Interesował się sportem i futbolem, w przeszłości chciał zostać prezesem Paris Saint-Germain. Szybko dostrzegł, że na zainteresowaniu futbolem może dużo zyskać. O ile przed mundialem w sondażach otrzymywał 49 procent poparcia, o tyle w lipcu, kiedy kończyły się mistrzostwa, wskaźnik ten wzrósł do 59 procent, a miesiąc później, kiedy Francja wciąż znajdowała się w euforii, osiągnął rekordowe 62 procent.
Następca Chiraka Nicolas Sarkozy po fatalnych dla Francuzów mistrzostwach świata w 2010 roku zakończonych skandalem, aby wyjaśnić sprawę strajku w drużynie, wezwał do Pałacu Elizejskiego kapitana drużyny Thierry'ego Henry.