To chyba nie była kurtuazja ze strony Jose Mourinho, który przed meczem mówił, że jeśli Borussia wyjdzie z grupy śmierci, stanie się jednym z faworytów całych rozgrywek. Wszystko wskazuje na to, że Borussia wyjdzie z grupy śmierci z przytupem, do tego żeby być pewnym awansu już po czterech spotkaniach, zabrakło raptem pięciu minut. W dwóch meczach z Realem, który przecież ten sezon poświęcił na dziesiąty triumf w rozgrywkach o Puchar Europy, wywalczyła cztery punkty i pozostaje na pierwszym miejscu w tabeli.

W Madrycie nie było chowania się przed podaniami, uciekania przed odpowiedzialnością i nudzenia kibiców grą na wyczekanie. Stawka nie sparaliżowała, tylko dodała skrzydeł. Dla Realu to miała być chwila prawdy, w klubie mówili o małym finale, o konfrontacji z marzeniami. Jose Mourinho zawsze miał je wielkie, ale ostatnio w Madrycie odgrywał główną rolę głównie w wewnętrznej wojnie. Nagle w klubie nie spodobało się to, że nie korzysta z młodych wychowanków, tak jakby kiedykolwiek wcześniej liczony w dekadach rozwój drużyny stawiał ponad natychmiastowe sukcesy. Wiadomo było, że Mourinho wyciska do granic możliwości, wygrywa Ligę Mistrzów i odchodzi. Tyle że z Realem na razie ma jednak pod górę.
Borussia nie jest już kopciuszkiem Ligi Mistrzów, przekonuje, że jej świetnych wyników nie można traktować w kategoriach sensacji. Dwa tygodnie temu wygrała z Realem 2:1 zasłużenie, tak samo zasłużenie prowadziła 2:1 do przerwy we wczorajszym meczu w Madrycie.
Robert Lewandowski miał udział w obu bramkach dla drużyny z Dortmundu. Udowodnił, że nogi nie drżą mu w największych świątyniach futbolu, swoją grą przekonał, że jest gotowy na kolejny transfer. W powietrzu jest jak magnes, ściąga wszystkie piłki. W 28. minucie podanie od Nevena Suboticia strącił do Marco Reusa, który dał Borussii prowadzenie. Tak jak w Dortmundzie nie trwało ono długo, bo po sześciu minutach wyrównał Pepe, ale goście wbili gwoździa do trumny Realu jeszcze w pierwszej połowie. Znowu Lewandowski podał głową do Kevina Grosskreutza, ten dośrodkował, a Ikera Casillasa pokonał kolega z drużyny – Alvaro Arbeloa. To ten najmniej galaktyczny z Realu, którego miałby ponoć zastąpić Łukasz Piszczek.