Kto będzie grał i na jakiej pozycji, można się było mniej więcej spodziewać. Zaskoczenia były dwa. Jedno z powodów losowych, a drugie taktycznych. Zły los to nawrót choroby Garetha Bale'a. Walijczyk zapadł na grypę, wydawało się, że zdąży się wyleczyć, ale się nie udało. Trener wolał go zostawić na ławce i czekać na rozwój wypadków. Taktyka to przesunięcie Philippa Lahma z bocznej obrony do pomocy. I jak Niemcy od pierwszej minuty ruszyli do ataków, to wydawało się, że Real zgniotą.
Mało kto się tego spodziewał, bo zwykle na początku drużyny na takim poziomie nie rzucają się na przeciwnika na oślep, zwłaszcza na jego boisku. Ale może tak właśnie myśleli Hiszpanie, więc całkowicie zaskoczeni musieli przez kilka minut bardzo uważać, aby nie rozpoczynać meczu od 0:1.
Królowie Europy
Bayern się wyszumiał, nie udało mu się strzelić gola, a w dodatku sam go stracił. Zupełnie nieoczekiwanie Real, zamknięty chwilami na swojej połowie, zmuszony został do gry z kontry i dobrze na tym wychodził. Wprawdzie Cristiano Ronaldo po trzech tygodniach przerwy w treningach nie był tak widoczny jak zwykle, ale wystarczyło, że cofnięty nieco, a więc słabiej pilnowany, podał piłkę do lewego obrońcy Fabio Coentrao. Jego akcję zakończyło podanie wzdłuż bramki. Obrońcy nie zdążyli, Karim Benzema z kilku metrów strzelał tak, że żaden bramkarz by tego nie obronił. Od 19. minuty Real prowadził 1:0, kibice znów rozłożyli wielki transparent o treści: „Reyes de Europa" – Królowie Europy.
Ribery najsłabszy
Bayern niewiele w swojej grze zmienił. Nadal atakował, falowo i bezskutecznie jak Atletico dzień wcześniej i narażał się na kontry. Jeszcze przed przerwą Real wyprowadził trzy, po których powinien zdobyć co najmniej jedną bramkę. O ile strzał głową Cristiano Ronaldo nie był trudny do obrony, o tyle pudło Angela Di Marii w wyjątkowo dobrej sytuacji było czymś takim, jakby wytrawny pianista nie trafił na koncercie we właściwy klawisz.
Zwykle najsilniejszymi punktami Bayernu byli skrzydłowi – Arjen Robben i Franck Ribery. Tym razem byli wyjątkowo dobrze pilnowani przez bocznych obrońców: Daniego Carvajala i Fabio Coentrao. O ile Holender atakował w swoim stylu i w drugiej połowie już był bardzo groźny, o tyle Francuz zawiódł całkowicie.