Pytanie, czy Portugalczyk może odmienić reprezentację Polski, w ogóle wydaje się trochę bez sensu. Odmienić można coś, co było dobre i być przestało, a Polska ostatni raz była dobra w roku 1982, na mundialu w Hiszpanii. Od tamtej pory najpierw czekaliśmy 16 lat na kolejny awans, a potem „mecze o honor” sprowadzały nas na ziemię w turniejach, przed którymi śniliśmy o potędze.
Nie udawało się trenerom polskim ani zagranicznym i nic się pod tym względem nie zmieniło. Wiara, że znany trener z zagranicy nagle zrobi z Polski kandydata do medali na mundialu czy Euro, jest naiwnością. Problemem naszej reprezentacji nie są bowiem trenerzy (no, z wyjątkiem dwóch ostatnich), tylko piłkarze.
Czytaj więcej
Pierwsza refleksja jest banalna: dobrze, że wygrali. Po blamażu w Pradze musieli, nie tylko żeby zdobyć punkty, ale i odbudować zaufanie. Punkty są, z zaufaniem gorzej. Ale drobny postęp był widoczny.
Paulo Sousa sprawdził 39 w 15 meczach, Czesław Michniewicz – 36 w 13. Fernando Santos na dwa mecze wystawił już 18. U wszystkich trzech trenerów nazwiska się powtarzają. I wyniki też, zazwyczaj po grze, która nie daje satysfakcji. To, że Santos powołał do pierwszej kadry aż 18 (z 26) uczestników mundialu, nie powinno dziwić. Niezależnie od postawy większości z nich w Katarze, to są wciąż najlepsi polscy piłkarze.
Santos nie mógł robić rewolucji, bo nawet tych zawodników zna słabo. Innych – wcale. Oparł się więc na opiniach swoich polskich współpracowników. Polecili mu oni choćby Michała Karbownika, który przeszedł modelową drogę od reprezentacji U-15 do pierwszej i wyjeżdżał z Polski z zasłużoną opinią talentu. Tyle że od kiedy w roku 2021 kupił go Brighton, nawet nie włożył koszulki tego klubu. Był w Grecji, teraz jest w Fortunie Duesseldorf.