Długo trzeba było czekać, aż wicemistrz Polski pokaże, że jest od Lokomotiwu lepszy, ale po 90 minutach we Wrocławiu i 120 w Sofii przyszła wreszcie pora: piłkarze marnujący sytuację za sytuacją, w karnych byli bezbłędni, a Marian Kelemen wygrał z rywalami dwa razy.
To bramkarz Bułgarów wydawał się na początku bardziej pewny siebie, tańczył na linii, skakał. Przeszło mu, gdy kolejne strzały piłkarzy Śląska wpadały do siatki obok niego. Spokojny Kelemen uderzenie Iwo Iwanowa w trzeciej serii obronił stopą, już padając na ziemię, a w ostatniej serii odbił strzał Marco Dafczewa i tak wicemistrz Polski zmusił wreszcie rywala do poddania się.
Nie był to awans piękny, ale najważniejsze, że jest. Trzy polskie drużyny w ostatnich rundach eliminacji, awanse kosztem Bułgarów i Turków – nie ma co wybrzydzać, zwłaszcza gdy tego samego wieczoru żegnają się z pucharami Mainz czy Palermo (pierwsi odpadli z rumuńskim Gaz Metan Medias, drudzy z FC Thun, to największe niespodzianki eliminacji LE).
Dla Śląska najważniejsze, że te wszystkie miłe wspomnienia z meczów z Dundee nie będą jedynie pociechą. Dwumecz z Lokomotiwem nie jest do wspominania, po prostu trzeba było go przetrwać. I awansować mimo wszystko: mimo nieskuteczności u siebie i na wyjeździe, mimo rwących się akcji, niedokładności, sennego chwilami tempa i mimo tego, że z każdą minutą rewanżu początkowa wyższość Śląska stawała się coraz mniej dostrzegalna, aż zniknęła w dogrywce, w której obie strony miały szanse, by awans zapewnić sobie jeszcze przed karnymi. Już wtedy Kelemen ratował drużynę, po strzałach m.in. Iskrena Pisarowa i Iwanowa.
Dzięki niemu w niepamięć pójdą wszystkie zmarnowane sytuacje. Sam Sebastian Mila mógł strzelić trzy gole, a kolejne Marek Wasiluk, Waldemar Sobota, Mateusz Cetnarski w pierwszej połowie dogrywki (Milen Lahczew wybił piłkę z linii bramkowej), Dariusz Pietrasiak w drugiej. Trzeba było bramkarza, żeby udowodnił, że Śląsk na ten awans zasłużył.