Nie było polskich goli dla Borussii, nie było wielkich parad Wojciecha Szczęsnego, nie było balu. Chętnych do szarpania Arsene'a Wengera po nogawkach na pewno będzie coraz więcej.
Arsenal próbuje się wymyślić na nowo po odejściu liderów do innych klubów. Kiedyś zachwycał monologami z piłką, a teraz jak udaje się podać trzy razy bez straty, to już jest co wspominać. Piłkarze Wengera zdali się w tym meczu na łaskę Borussii i na szczęście dla siebie mogli liczyć na wyrozumiałość.
Gdyby piłkarze gospodarzy byli skuteczniejsi, to piłka fruwałaby obok Wojciecha Szczęsnego do bramki jak niedawno w meczu z Manchesterem, o którym tyle żartów Szczęsny wysłuchał od Polaków z Borussii na ostatnim zgrupowaniu kadry. Nie bronił źle, robił, co się dało – najlepszy był, zatrzymując z bliska strzał Nevena Suboticia – ale wsparcie miał mizerne.
Robert Lewandowski mógł mu strzelić dwa gole, w 12. minucie, gdy minął już Szczęsnego, strzelił do bramki, ale zbyt lekko i obrońcy zdążyli wybić. Potem jeszcze pod koniec meczu Szczęsny zablokował szukającego sobie miejsca do strzału Lewandowskiego, Polak się przewrócił, ale o karnym nie było mowy.
Lewandowski i Łukasz Piszczek zagrali od początku, Kuba Błaszczykowski wszedł w 69. minucie jako rezerwowy i patrząc na grę Mario Goetzego – rezerwowym szybko być nie przestanie. To Goetze podawał Lewandowskiemu przy pierwszej zmarnowanej sytuacji, a potem Shinjiemu Kagawie, który będąc sam przed Szczęsnym, strzelił bardzo źle.