Magii i rozmachu temu meczowi brakowało, zwłaszcza do przerwy, ale będzie o czym dyskutować do najbliższej środy i wieczoru na Santiago Bernabeu. Każdy znajdzie teraz argumenty na swoją tezę. I na to, że Barcelona bez Pepa Guardioli może być równie mocna jak z nim, i na to, że wahadło już na dłużej wychyliło się w stronę Realu.
Jedni powiedzą, że Gran Derbi już staje się nudne, jak w aseptycznej pierwszej połowie, inni przeciwnie – że miewa się świetnie, jak po przerwie, gdy gra wreszcie była otwarta, padały gole, cieszyli się raz jedni, raz drudzy. A każdy z kandydatów do Złotej Piłki znajdzie swoich zwolenników. Cristiano Ronaldo, bo dał Realowi prowadzenie w 54. minucie, zdobywając bramkę już w czwartym z rzędu meczu na Camp Nou. Leo Messi, bo wreszcie strzelił gola Realowi (po czterech meczach czekania), i to ważnego, na 2:1.
A pogodzić ich obu, może jeszcze Andres Iniesta, który znów, jak na Euro 2012, pojawiał się, gdzie trzeba, w decydujących momentach. To on wywalczył rzut karny, z którego Messi strzelił gola, on też podał do Xaviego przy golu na 3:1. Tylko do wyrównującego gola się nie wmieszał, Pedro strzelił go po podaniu Javiera Mascherano.
Wyrównanie padło już w pierwszej akcji po golu Cristiano Ronaldo, ale Real nie odjeżdżał z Camp Nou z poczuciem zmarnowanej szansy. Przeciwnie, on tę szansę ocalił, w ostatnich minutach meczu i w szalonych okolicznościach. Barcelona mogła przeciąć wszelkie dyskusje. W 85. minucie Messi miał znakomitą okazję, ale ją zmarnował, a chwilę później coś wstąpiło w Victora Valdesa. Adriano oddał mu piłkę, ale bramkarz zamiast ją wybić, uwikłał się w karkołomny drybling z Angelem Di Marią. Skończyło się tym, że Argentyńczyk strzelał do pustej bramki.