Przewidywania się sprawdziły, kibice Barcelony krzyczeli i w pierwszej, i w drugiej połowie, że chcą niepodległości dla Katalonii. Ale jeśli chodzi o futbol, nikt się na Camp Nou od nikogo nie oderwał. Ani Barca nie powiększyła przewagi nad Realem do 11 punktów, choć miała szansę, ani Messi z Cristiano nie rozstrzygnęli, komu bardziej należy się Złota Piłka.
Najlepiej, gdyby ją można było dać im obu. Miał rację Jose Mourinho – bardzo rycerski tego wieczoru – gdy mówił, że powinno się zakazać dyskusji, który z nich jest lepszy, bo obaj są nie z tej ziemi. Messi jest już tylko o jeden gol od rekordu Alfredo di Stefano, który w meczach Barcy z Realem strzelił 18 goli. Cristiano strzelił Barcelonie gola w szóstym meczu z rzędu, co się wcześniej nie udało nikomu.
Obaj się zmieniają. Messi coraz więcej mówi i coraz więcej wymaga od innych. Cristiano stał się mniej nerwowy, mniej egoistyczny, miał wczoraj tylko jeden moment, gdy chęć przelicytowania Messiego wzięła górę i Portugalczyk niepotrzebnie próbował strzału.
To Cristiano dał Realowi prowadzenie, strzelając w krótki róg, gdy Victor Valdes nastawił się na strzał w długi. Messi wyrównał, wykorzystując błąd Pepe, który wybił piłkę pod jego nogi, a w drugiej połowie dał Barcelonie prowadzenie uderzeniem z rzutu wolnego.