– Oczywiście, że chciałbym jeszcze wrócić do Lechii. To mój klub, noszę go w sercu i mam nadzieję, że jeszcze zagram dla gdańskich kibiców – mówił kilka dni temu Sebastian Mila, kapitan Śląska Wrocław.
Wczoraj w Gdańsku Mila grał z opaską w barwach klubu, w którym wypłynął na szerokie wody. Piłkarz, który chyba trochę z rozczarowaniem przyjął fakt, że Waldemar Fornalik nie powołał go na mecz z Anglią, w pierwszej połowie zlał się jednak z tłem, nie było go widać.
Lechia objęła prowadzenie po akcji, w której Abdou Razack Traore wystąpił jednocześnie w roli głównej i kilku drugoplanowych. Wbiegł w pole karne, został sfaulowany i chociaż piłka znalazła się w siatce, sędzia podyktował rzut karny. Zawodnik z Burkina Faso nie pomylił się, samemu wymierzając sprawiedliwość. Także on, pięć minut po wznowieniu gry, dał Lechii spokój, strzelając drugiego gola. Spokój, który Lechię tylko uśpił.
Bogusław Kaczmarek liczył, że będzie to trzecie z rzędu ligowe zwycięstwo jego drużyny. Zanosiło się, że mistrzowski Śląsk po kompromitacji w Zabrzu, kiedy przegrał 1:4 z Górnikiem, znowu boleśnie zderzy się z rzeczywistością. Wtedy obudził się Mila – w ciągu 10 minut, między 62 a 71 strzelił dwa gole i doprowadził do remisu.
Drugi padł po rykoszecie, ale przy pierwszym trafił piłką tam, gdzie chciał – tuż przy słupku i poprzeczce. Kapitan Śląska nie cieszył się z bramek, podnosił w górę rękę z opaską. Po meczu powiedział, że tylko grając na 100 procent, mógł pokazać, jaki ma szacunek do przeciwnika.