Do tej pory Lech w 11 meczach stracił tylko sześć goli. Poznańska obrona wyrobiła sobie świetną markę, nikt skuteczniej nie bronił dostępu do własnej bramki. Złe wieści nadeszły w czwartek, kiedy Manuel Arboleda pojechał po treningu na badania do szpitala. Jeden z najlepiej opłacanych piłkarzy ekstraklasy zerwał więzadła krzyżowe. Nie zagra w piłkę przynajmniej przez pół roku.
Trener Mariusz Rumak, opierając się na świetnej obronie, doholował zespół na podium tabeli. Gdyby Lech wczoraj wygrał z Legią, byłby nowym liderem, choć z oglądania jego meczów trudno było czerpać radość, Rumak dawał szansę młodzieży – ta odpłacała się zwycięstwami, ale pięknie nie grała. Trener Lecha mówił przed wczorajszym meczem, że to może być partia szachów, bo przecież nie każe swoim zawodnikom atakować tylko dlatego, żeby cieszyli się kibice.
Stadion przy Bułgarskiej wypełnił się po brzegi, ponad 40 tysięcy zajętych miejsc to rekord tego sezonu. 1000 fanów przyjechało z Warszawy, chociaż Legia odesłała bilety do Poznania. Jednak w ostatnim tygodniu popularność Lecha w województwie mazowieckim niespodziewanie wzrosła, setki ludzi zamieszkałych w Warszawie wyrabiały sobie karty kibica. Klub z Poznania bilety dla wszystkich „nowych fanów" przydzielał w sektorze gości. Podobno przyjął od nich także kaucję w wysokości 15 tysięcy złotych, która przepadłaby, gdyby ktokolwiek odpalił racę lub rzucił petardą.
To miał być hit ekstraklasy i bez wątpienia nim był, ale nie wynikało to z wielkiej klasy piłkarzy czy taktycznych zagrywek trenerów. Obrona Lecha bez Arboledy nie istniała, obrońcy Legii bez zawieszonego za kartki Inakiego Astiza zagrali na swoim poziomie, czyli bardzo nierówno i niepewnie. Podczas ostatnich meczów tych drużyn wiało nudą, trenerzy bali się ryzykować. Wczoraj było inaczej, radości z futbolu, jak na spotkanie na szczycie ekstraklasy, było nawet za dużo, sytuacji pod bramkami zaś tyle, że mogło wystarczyć na dziesięć goli.