Zagłębie i jego trener Orest Lenczyk mogą mówić o pechu. W żadnym z siedmiu meczów rozgrywek nie stracili bramki, a mimo to nie zdobyli trofeum. Finał rozegrany pierwszy raz na Stadionie Narodowym stał na przeciętnym poziomie, bo i obydwie drużyny nie należą do najlepszych w kraju. Ale to one a nie teoretycznie lepsze kluby dotarły na ten szczebel i grały najlepiej jak potrafiły.
Ważniejsze była oprawa meczu. Może tym finałem przywrócona zostanie należna Pucharowi Polski ranga. Mimo obaw na trybunach zasiadło 37 120 widzów, co jest jedną z najwyższych frekwencji w ponad półwiekowej historii finałów. Kluby kibica Zawiszy i Zagłębia toczą swoje wojenki z władzami klubów i postanowiły nie przyjeżdżać do Warszawy. To żadna strata. Co to za kibice, którzy nie pomagają swoim piłkarzom w najważniejszym meczu. Na szczęście przyjechały tysiące innych, normalniejszych (Bydgoszcz miała przewagę liczebną więc lepiej ją było słychać). Atmosfera na stadionie była dzięki temu bardzo miła, kibolstwo, które widać czasami na stadionach w Bydgoszczy i Lubinie nie jest nikomu potrzebne. Tylko sobie nawzajem.
PZPN zorganizował imprezę na wysokim poziomie, w dobrym europejskim stylu, z wszelkimi atrybutami finałów najważniejszych rozgrywek pucharowych. Przydałby się jeszcze trochę lepszy sędzia. Taki, który ma więcej doświadczenia i odróżnia grę twardą od brutalnej. Takiego finału nie powinien prowadzić arbiter, który nie ma dużego stażu w ekstraklasie.
Znakomicie zachowywali się obydwaj trenerzy. Ryszard Tarasiewicz ma gdzieś głęboko żal, że przed trzema laty został zwolniony ze swojego ukochanego Śląska i wtedy jego miejsce zajął Orest Lenczyk. Ale Tarasiewicz mógłby być jego synem więc to on podszedł do niego po meczu a potem dziękował każdemu zawodnikowi Zagłębia. Takie gesty powinno się pokazywać i przypominać. Może dzięki nim będzie kulturalniej na boiskach i trybunach.
Na konferencji pomeczowej Tarasiewicz dedykował puchar i złoty medal mamie, żonie i trzem synom, mówiąc, że twarz żony podczas serii rzutów karnych mówiła wszystko. Lenczyk jak zwykle daleki od konferencyjnej sztampy trzymał fason i powiedział, że nie zamierza kończyć kariery. Chwała Bogu.