Legia jechała do Gdańska jako faworyt i do tej roli już się przyzwyczaiła. Jest faworytem w rytmie tygodniowym. Tyle że tym razem mecz był szczególny, bo Lechia, jako jedyna drużyna w lidze, pokonała ostatnio warszawian dwukrotnie – i w Gdańsku, i w Warszawie. Teraz też lechiści nie dawali sobie w kaszę dmuchać i kilkakrotnie napędzili Legii stracha.
Zdaniem holenderskiego trenera Lechii Ricarda Moniza jego drużynie w pierwszej połowie należał się rzut karny, którego sędzia nie odgwizdał, podobnie jak spalonego w sytuacji, po której Ondrej Duda zdobył dla Legii zwycięską bramkę. Moniz stwierdził też wprost, że Lechia była lepsza od Legii, a to już nie najlepiej świadczy o jego znajomości rzeczy.
Cały mecz był przeciętny, a drużyny godne siebie. Po Lechii nikt nie spodziewa się cudów, Legia wciąż gra słabo, choć ma zawodników lepszych niż inne kluby. Ale wystarczy kilka akcji, żeby zapewniła sobie zwycięstwo.
Słabe gwizdki
Sędzia tego meczu Mariusz Złotek ze Stalowej Woli (okręg podkarpacki, prezes Kazimierz Greń) nie jest artystą w swoim fachu. Szef Polskiego Kolegium Sędziów (PKS) Zbigniew Przesmycki, który sam wybiera arbitrów, też jest w kiepskiej formie. Jego faworyci coraz częściej zawodzą (nieznany na poziomie ekstraklasy Jarosław Przybył jako sędzia główny finału o Puchar Polski spisywał się beznadziejnie).
Słychać głosy, że Przesmycki może podzielić los swoich poprzedników, którzy albo odchodzili sami, albo sugerowano im, aby to zrobili. Robota łatwa nie jest, bo wybór sędziego przez przewodniczącego PKS jest czymś w rodzaju poręczenia, a sędziowie mylili jak się jak futbol futbolem.