Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) odrzucił już kandydaturę Erzurum, motywując to małym doświadczeniem Turków przy organizacji zawodów w sportach zimowych oraz spodziewanymi trudnościami w telekomunikacji i transporcie. Nie pomógł nawet pomysł, by zaoszczędzić i dyscypliny saneczkarskie zorganizować w odległym o 800 km Soczi.
Dla sportu to dobrze, bo wielkie wydarzenia nie powinny służyć umacnianiu wizerunku dyktatorów, nawet jeśli szefem grupy roboczej jest wiceprezes MKOl Juan Antonio Samaranch junior – syn człowieka, który zamienił olimpizm w maszynkę do robienia pieniędzy, a dwie dekady jego prezydencji znaczyły skandale korupcyjne związane z wyborem gospodarzy igrzysk.
Decyzja MKOl może okazać się brzemienna w skutki. Turcja jako jedyny z kandydatów była zdeterminowana, by zorganizować igrzyska. Kraj ten od lat bezskutecznie stara się o piłkarskie mistrzostwa Europy, a Stambuł już pięciokrotnie odpadał z rywalizacji o igrzyska letnie.
Po wcześniejszych rezygnacjach Szwajcarów ze Sionu, Austriaków z Innsbrucku i Grazu oraz Japończyków z Sapporo (zdecydowali się na walkę o igrzyska 2030), na placu boju pozostały kanadyjskie Calgary, Sztokholm wraz z Are oraz Mediolan z Cortiną d'Ampezzo i Turynem. Tyle że żadne z tych miast nie jest do końca przekonane do organizacji drogiej imprezy.
W Calgary, które dało się zapamiętać jako dobry gospodarz igrzysk w 1988 roku, olimpijska idea może upaść już podczas listopadowego referendum, chociaż potencjalni organizatorzy chwalą się np. poparciem miejscowych Indian.