Radość w McLarenie, smutek w Ferrari i mieszane uczucia w obozie BMW Sauber – to najkrótsze podsumowanie dramatycznego wyścigu w Australii.Metę morderczych zawodów rozgrywanych w sięgającym 40 stopni upale osiągnęło zaledwie siedmiu kierowców. Niestety, zabrakło wśród nich Roberta Kubicy, który po doskonałych kwalifikacjach miał apetyt na drugie w karierze podium. Jednak kierowca BMW Sauber po raz drugi z rzędu nie ukończył Grand Prix Australii – dziesięć okrążeń przed końcem staranował go Kazuki Nakajima (Williams).
110 tysięcy widzów w Parku Alberta z pewnością nie żałowało całego dnia spędzonego w prażącym słońcu. Na torze działy się dantejskie sceny – faworyci popełniali błędy, w powietrzu fruwały części rozbitych samochodów, na tor aż trzy razy wyjeżdżał samochód bezpieczeństwa, a stratedzy niektórych ekip podejmowali zaskakujące decyzje taktyczne.
Spokój zachował tylko wicemistrz świata Lewis Hamilton. Kierowca McLarena po starcie z pierwszej pozycji odniósł piąte zwycięstwo w karierze i objął prowadzenie w mistrzostwach świata. Rewanż za ubiegłoroczne mistrzostwa jak na razie się udaje – broniący tytułu Kimi Raikkonen (Ferrari) po fatalnym weekendzie wywiózł z Melbourne zaledwie jeden punkt.
McLaren prowadzi także wśród konstruktorów, choć w pechowy sposób uciekł prawie pewny dublet – Heikki Kovalainen musiał zjechać na swoje drugie tankowanie podczas ostatniej neutralizacji i zamiast drugiego zajął dopiero piąte miejsce.
Szyki kierowcom McLarena próbował popsuć Robert Kubica. Polak błysnął drugim czasem w sobotnich kwalifikacjach, choć gdyby nie błąd na najszybszym okrążeniu, mogło być jeszcze lepiej. Biało-niebieski BMW Sauber wyleciał na pobocze przy prędkości około 240 km/h, ale Kubica popisał się znakomitym refleksem i w rajdowym stylu wrócił na tor, uzyskując na tym okrążeniu drugi czas kwalifikacji. – Uciekło kilka dziesiątych sekundy – komentował później Polak, a do pierwszej pozycji startowej zabrakło dokładnie 0,155 sekundy.