– Powtarzałem to już tysiąc razy i powtórzę po raz tysiąc pierwszy: nie mam żadnych obaw przed powrotem do Montrealu – mówił kilka dni temu Kubica. Powtórzył to podczas wczorajszej konferencji prasowej, na której usiadł w pierwszym rzędzie, obok broniącego mistrzowskiego tytułu Kimiego Raikkonena. – Mam nadzieję, że ich nie odwiedzę – szczerze odpowiedział na pytanie, czy zobaczy się z pielęgniarkami, które opiekowały się nim w zeszłym roku w tutejszym szpitalu. – Wszyscy wykonali wtedy doskonałą robotę i bardzo im dziękuję, ale to nie jest miłe miejsce do odwiedzin – dodał.
Dziennikarze nie byli zbyt skorzy do wypytywania go o przeżycia sprzed roku, kiedy podczas kolizji z Jarno Trullim trącił przednim skrzydłem tylne koło toyoty Włocha. Pozbawiony kontroli BMW Sauber wyleciał w górę na krawężniku, otarł się o betonową barierę i roztrzaskał o kolejny murek. W serii morderczych salt od kokpitu odpadały skrzydła, koła i elementy nadwozia, ale kierowcy nic się nie stało.
Choć prowadzący konferencję zachęcał kolegów po fachu, by pytali Roberta o zeszłoroczny wypadek, bo po konferencji nie ma już możliwości zadawania pytań kierowcom, ci skupili się na zamęczaniu Kimiego Raikkonena pytaniami o fatalny wyścig w Monako i plotki o szybkim zakończeniu kariery.
– To był jeden z tych wyścigów, kiedy nie wszystko idzie dobrze – tak nieco łagodnie Fin podsumował swój występ na ulicach Monte Carlo. Na temat zakończenia kariery nie powiedział nic konkretnego – stwierdził jedynie, że ma kontrakt z Ferrari do końca sezonu 2009 i prowadzi „coś w rodzaju rozmów” na temat dalszej przyszłości.
Robert Kubica wyraźnie podkreślał, że cieszy się ze startu w Kanadzie. – To jeden z moich ulubionych torów i bardzo się cieszę, że tu jestem – przypominał. Już w sezonie 2006, kiedy był jeszcze kierowcą testowym i rezerwowym BMW Sauber, szło mu tutaj bardzo dobrze. Jego popisowe okrążenia podczas piątkowych treningów docenili m.in. byli zwycięzcy wyścigów Formuły 1 Gerhard Berger (obecnie współwłaściciel Scuderii Toro Rosso) oraz komentator telewizyjny John Watson.