Władimir Putin i Dmitrij Miedwiediew podobno zapowiedzieli się dopiero na finał, jeśli reprezentacja do niego awansuje. Dwaj najważniejsi Rosjanie na razie mają inne obowiązki na głowie, w półfinale drużynie będzie musiało wystarczyć wsparcie dwóch najbogatszych.
Na trybunach w Wiedniu mają być dzisiaj i Oleg Deripaska, właściciel królestwa metali wartego ok. 28 miliardów dolarów, i przegrywający z nim od niedawna w rankingach fortun Roman Abramowicz.
Premier Putin i prezydent Miedwiediew są jednak duchem z drużyną. Prezydent chyba nawet bardziej, choć dotychczas to raczej Putin uchodził za rosyjskiego sportowca numer jeden. Fotografował się na stoku narciarskim, ćwiczył przed kamerami, odsłaniając tors, przekonywał rodaków do judo tak skutecznie, że dziś telewizja nie tylko transmituje zawody, ale pokazuje też filmy dokumentalne o tym sporcie. Miedwiediew stara się nie być gorszy. Opowiada w wywiadach, jak odpręża się przy seansach jogi, lubi pływać, grać w tenisa. I kibicuje: już w czasach petersburskich był członkiem klubu kibica Zenitu, po przeprowadzce do Moskwy nie zmienił sympatii.
Siła przykładu z góry jest w Rosji ogromna. Za Borysa Jelcyna zapanowała moda na tenis, za Putina na sport w ogóle, Miedwiediew jest najważniejszym kibicem reprezentacji. A to napomknie półżartem, że trzeba nadać Guusowi Hiddinkowi honorowe obywatelstwo, a to podczas spotkania z hiszpańskim królem wymieni z nim kilka fachowych uwag na temat Euro. Nawet w czasie wizyty prezydenta w jednej ze szkół głównym tematem rozmów był futbol. Dziś w Rosji polityczne przemówienie bez nawiązania do piłkarskich sukcesów to złe przemówienie. Zabawa po zwycięstwie nad Holandią przebiła rozmachem nawet tę najważniejszą w Rosji, z okazji Nowego Roku.
Gdy telewizje pokazywały, jak sukces reprezentacji jest świętowany w różnych miastach, pojawiły się też obrazki z niepokornej Gruzji, ciągle kłócącej się z Rosją o przyszłość Abchazji.