Jeden świat, jedno marzenie i kilka strachów

Wzniosłe hasło olimpiady „One world, one dream” nie mówi prawdy nawet o mieście igrzysk. Pekinów jest wiele: olimpijski i codzienny, zielony i szary, skrajnie biedny i skrajnie bogaty. Każdy znajdzie tu coś co go pociąga i odrzuca

Aktualizacja: 04.08.2008 12:57 Publikacja: 04.08.2008 04:59

Olimpijskie hostessy

Olimpijskie hostessy

Foto: AFP

W terminalu numer 3 zmieściłyby się dwa Pentagony. Stalowo-szklaną konstrukcję projektował Norman Foster, a rząd Chin zapłacił ponad 3 miliardy dolarów, by pekińskie lotnisko mogło się chwalić największym budynkiem na świecie. To w nim goście igrzysk stawiają swój pierwszy krok w Chinach. Wczoraj przyleciał tutaj kolejny czarterowy samolot z polskimi olimpijczykami.

Przywiózł stu kilkunastu sportowców, m.in. siatkarki, reprezentację lekkoatletyczną, szermierzy. Niedługo później wylądował inny, z piłkarzami ręcznymi wracającymi ze zgrupowania w Korei. Dla lekkoatletów to była tylko stacja przesiadkowa, na razie będą trenowali w japońskim Kochi. Pozostali ruszyli w drogę do wioski olimpijskiej. Nie musieli jechać daleko, by się przekonać, że trafili do innego miasta niż to, które znają z filmów, przewodników, nawet ze zdjęć, które widzieli ostatnio w gazetach. Pierwsze pytanie: gdzie jest ten smog?

Monika Pyrek słyszała, że widoczność nie będzie przekraczała 30 metrów, a jak mówi, na rozbieg z tyczką potrzebuje trzydzieści kilka. Na razie nie musi się tym martwić. Stając pomiędzy olimpijskim basenem a halą, w której będą walczyli o medale gimnastycy i piłkarze ręczni, można nawet zobaczyć w oddali górski łańcuch położony na północ od miasta. Smog spłynął razem z niedawnymi deszczami i Chińczycy zapewniają, że w najbliższych dniach nie wróci. Jest upalnie i wilgotno, ponad europejską miarę, ale do wytrzymania. Czy deszczowe chmury pojawiły się nad miastem same, czy z czyjąś pomocą, to już inna sprawa. Ale jeśli betonowa pustynia zamieniła się z okazji igrzysk w park, a po otworzeniu okna w hotelu słychać świerszcze, grające z ustawionych na zewnątrz głośników, to wiadomość o ostrzeliwaniu chmur środkami chemicznymi niespecjalnie by dziwiła.

Kto spodziewał się azjatyckiego ataku na wszystkie zmysły, mieszanki zapachów, gwaru, tłoku, będzie na początku rozczarowany. Takich wrażeń trzeba szukać na własną rękę. Zejść ze szlaku igrzysk do starych dzielnic, które ocalały z wielkiej przebudowy, zajrzeć do hutongów, wąskich uliczek pachnących jedzeniem. Zobaczyć nowe fasady sklepów, a obok nich wąskie wejścia na podwórza, wyglądające tak, jakby czas zatrzymał się tam sto lat temu. Główna olimpijska trasa takie miejsca omija. Z lotniska do Olympic Green, czyli ponad tysiąca hektarów parków, lasków, trawników, między którymi stoi sześć najważniejszych aren i wioska dla sportowców, prowadzi sterylna autostrada. Wzdłuż niej ciągnie się pas drzew, a potem wysokich bloków, które pasowałyby do każdego miasta świata. Wioska olimpijska to też osiedle apartamentowców. Gdyby nie flagi w oknach i na balkonach trudno byłoby się domyśleć, kto teraz tam mieszka. Po igrzyskach wprowadzą się nowi lokatorzy, wszystkie mieszkania są już sprzedane.

Dopiero za wioską zaczyna się najważniejsza część Olympic Green, wystawa chińskiej potęgi i światowej architektury. Witajcie w kraju Wielkiego Muru, jedynego dzieła człowieka, które widać z kosmosu: wszystko co związane z igrzyskami musi być największe i zapierające dech. Cena nie grała roli. Jak sztafeta ze zniczem, to koniecznie dookoła świata. Jak biuro prasowe, to tak wielkie, że korytarze w nim przemianowano na ulice. Hall główny to ulica Pekińska, od niej odchodzą mniejsze. Olimpijska pływalnia, czyli Wodny Sześcian, jest otoczona małą fosą, do której po szklanej ścianie spływa woda. Ptasie Gniazdo, czyli główny stadion olimpijski, widziane z bliska robi jeszcze większe wrażenie. Na każdym kroku czeka jakiś symbol. Oskarżacie nas, że rośniemy w potęgę za wszelką cenę, niszcząc przyrodę? To zobaczcie jak o nią dbamy. Koło stacji metra Olympic Green powstało nawet jeziorko z kwiatami pływającymi po wodzie i trzciną przy brzegu. W alei sponsorów igrzysk jeden z pawilonów jest cały obrośnięty trawą. Prawdziwą, podlewaną cały czas.

Przy innym pawilonie, Samsunga, stoją jeszcze drabiny i wiadra z farbą. W alejce między budynkiem Adidasa i Coca Coli dwóch robotników układa kostkę. To tylko kosmetyka, niemal wszystko jest już gotowe na piątek. Pozostaje czyścić i polerować, żeby nie straciło blasku.

Większość tych, którzy przez ostatnie lata budowali te cuda, wróciła już do swoich wiosek, bo Chińczycy spoza Pekinu nie mogą podczas igrzysk przyjeżdżać do stolicy. Ci co zostali, zostali zaproszeni na słynny już przyspieszony kurs dobrych manier. Nie pluj na ulice, nie śmieć, nie pchaj się w kolejce. Taksówkarzu, nie jedz w pracy surowego czosnku. Bądź nowoczesny. Na wielu sklepach i lokalach wisi logo sponsora igrzysk, firmy VISA, z hasłem: "Nowoczesny Pekin, nowoczesny sposób płacenia".

Kursy z nowoczesności to nie wszystko, były też szkolenia z odpowiadania na pytania zagranicznych dziennikarzy. Uczestniczyli w nich wybrani pracownicy firm. Listę pytań i gotowych odpowiedzi cytuje „El Pais”. „Nie ma pani/pan nic przeciwko temu, że Tajwan bierze udział w igrzyskach? Tajwan należy do terytorium Chin, cieszymy się na start sportowców z Tajwanu. A co pani/pan sądzi o protestach na trasie sztafety ze zniczem? Znicz reprezentuje ducha olimpizmu. Przeszkadzanie sztafecie to szkodzenie pokojowi światowemu”. To tylko przykłady, lista jest znacznie dłuższa.

Na promenadzie niedaleko Ptasiego Gniazda odbywa się musztra dla kilkunastu żołnierzy. W przeciwieństwie do ich kolegów rozstawionych pojedynczo lub dwójkami przy każdym obiekcie igrzysk, oni niczego nie pilnują. Można odnieść wrażenie, że są tu tylko po to, żeby można było im zrobić zdjęcie ze stadionem w tle, jedno z tych, które w ostatnich dniach drukowały gazety całego świata. Chińczycy chyba są z nich dumni, skoro umieszczają je również w swoich reklamach igrzysk.

Ptasie Gniazdo ma świetną akustykę. W środku trwa właśnie próba ceremonii otwarcia, a męski chór i jego melorecytacje słychać z daleka. Oprócz chóru również dźwięk bębnów wybijających rytm. Bramy stadionu są zamknięte. Po tym, jak koreańska telewizja jakimś sposobem zdobyła krótkie nagranie jednej z prób, strażnicy pilnują wejść jeszcze dokładniej. Trwa dochodzenie, jak doszło do przecieku. Każdy, kto bierze udział w próbach zobowiązał się do zachowania tajemnicy. Za niedotrzymanie jej grozi do kilku lat więzienia. Po ostatnich igrzyskach improwizacji — w Atenach, ale i zimowych w Turynie — nadeszły igrzyska planowania i pilnowania. Strażników w różnych mundurach można spotkać na każdym kroku. Tam, gdzie zebrało się kilkadziesiąt osób, tam już jest powód, żeby wysłać żołnierza. Choćby tylko po to, żeby stał w upale na baczność. Zdarzają się służbiści, bardzo przejęci swoją rolą, ale też tacy, którym można przed nosem przejść przejść przez ulicę w niedozwolonym miejscu i nie robi to na nich wrażenia.

Strażnik patrzy, nawet gdy go nie ma, i nie chodzi tylko o zamontowane gdzie się da — podobno również w pokojach hotelowych — kamery. Na lotnisku nad wejściem do strefy odprawy celnej wisi wielki ekran. Jest na nim wyświetlany ciągle ten sam film: para białych turystów kupiła w Chinach podrabiane towary i teraz wstydzi się przed całą kolejką pasażerów, bo celnik znalazł je w ich bagażu. Patrzy na nich groźnie, a potem odwraca się do kamery i poucza każdego z nas: „Powiedz «nie» podróbkom i piractwu”.

Na ekranach w wagonach metra pomiędzy korepetycjami z konkurencji olimpijskich puszczany jest inny film: dwóch uśmiechniętych policjantów tłumaczy starszemu człowiekowi, jak ma trzymać torbę, żeby nie ułatwiać zadania złodziejom. Ogłoszenia na domach przypominają: jeśli nie jesteś stąd, masz 24 godziny na zameldowanie się w tej dzielnicy. Przy wymianie pieniędzy trzeba pokazać paszport i wziąć specjalny kwitek, który pozwoli wymienić pozostałe juany z powrotem na dolary albo euro. Wszystko musi być pod kontrolą. Na stacjach metra stoi sprzęt prześwietlający i jeśli strażników zaniepokoi czyjś bagaż, zapraszają do kontroli. Oprócz aniołów stróżów w mundurach są też cywile, ze specjalnymi chustami na ramieniu. To strażnicy-ochotnicy, jest ich w mieście kilkaset tysięcy.

— Czy mogę w czymś pomóc? — zagaduje chłopak w mundurze i w czapce, która wygląda na żołnierską. — Nie jestem żołnierzem, jestem studentem - tłumaczy. Pokazuje naszywkę na rękawie: pracuje jako porządkowy. - Mój angielski jest bardzo słaby, uczyłem się na specjalnym kursie przed igrzyskami, ale chciałbym ci jakoś pomóc — mówi. Igrzyska to nowa religia Chin, każdy chce mieć w nich jakiś udział. Wolontariusze dopytują nas w autobusach, czy klimatyzacja nie chłodzi zbyt mocno. Przechodnie uśmiechają się na widok olimpijskiej akredytacji, machają dłonią, niektórzy zatrzymują się i przyglądają, czasami nawet zaglądają przez ramię na ekran laptopa. Od czasu do czasu ktoś zbierze się na odwagę, by zapytać: skąd jesteś? - Podoba ci się Pekin? Piękne miasto, prawda? - dopytuje grupka spacerowiczów przechodzących przez mostek w Olympic Green. Rozmowa zwykle szybko się urywa, mimo dobrych chęci. Kursy angielskiego były pobieżne. Nawet pytanie o drogę to najczęściej zbyt trudne wyzwanie, co dopiero mówić o zadaniu któregoś z listy "El Pais". Ale zawsze to miła odmiana po obojętnych spojrzeniach żołnierzy i policjantów.

Radosław Pyffel, socjolog i dziennikarz, autor książki "Chiny w roku olimpiady. Państwo środka od środka", na pytanie o ten kraj i jego stolicę - spędził tam kilka lat - odpowiada pewnym chińskim przysłowiem. "Mang ren mo xiang" - "Ślepi dotykają słonia". Każdy z nich dotyka go w innym miejscu i rozpoznaje w nim inne zwierzę lub przedmiot. Podobnie jest ze sprowadzaniem do jakiegoś wspólnego mianownika Chin, państwa wielkości Europy, i Pekinu z jego 17 milionami mieszkańców. Każdy będzie miał swoją wersję. Jest Pekin hutongów i podniebnych wieżowców, żołnierzy i uśmiechniętych przechodniów. Pekin kolejek do mauzoleum Mao Tse Tunga na Placu Tiananmen, ale też Pekin katolickiej katedry Nan Tang, pełnej podczas niedzielnej mszy. Miasto młodzieży pijącej kawę w Starbucksach i puszczającej na ulicach na pełny regulator amerykański rap z komórki, i miasto igrzysk, podczas których ważne będzie wyprzedzenie Amerykanów w klasyfikacji medalowej wszelkimi możliwymi sposobami.

Na środku placu Tiananmen, gdzie blisko 20 lat temu czołgi rozjeżdżały studentów, stoi dziś gigantyczne, obrotowe logo igrzysk. Stojąc pod nim ma się z jednej strony mauzoleum Mao, z drugiej wielki portret przewodniczącego, zawieszony na Bramie Niebiańskiego Spokoju. Obok, pod gmachem Muzeum Historii Chin i Muzeum Rewolucji, stoi olimpijski zegar odmierzający czas do godziny 20 w piątek, początku ceremonii otwarcia.

Spacerowicze, w większości Chińczycy, robią zdjęcia tak by objąć i żółtą gwiazdę na czerwonym sztandarze, wyrzeźbioną nad wejściem do muzeum, i zegar. Dla nich te symbole się nie kłócą. Nie rozumieją też, dlaczego dla wielu gości z innych krajów Pekin 2008 to czas nieufności, sprawdzania czy dziś w biurze prasowym strona internetowa Amnesty International się otwiera, czy nie (wczoraj się otwierała), olimpiada strachów: przed smogiem, okiem Wielkiego Brata, a przede wszystkim przed wyrzutami sumienia, że bawimy się w miejscu, w którym nie wypada tego robić. Oni uważają, że zrobili wszystko, żebyśmy się czuli jak u siebie. Ich władze podchodzą do tego jeszcze inaczej: ważne, by to były igrzyska podziwiane. Jeśli nie będą lubiane, trudno.

W terminalu numer 3 zmieściłyby się dwa Pentagony. Stalowo-szklaną konstrukcję projektował Norman Foster, a rząd Chin zapłacił ponad 3 miliardy dolarów, by pekińskie lotnisko mogło się chwalić największym budynkiem na świecie. To w nim goście igrzysk stawiają swój pierwszy krok w Chinach. Wczoraj przyleciał tutaj kolejny czarterowy samolot z polskimi olimpijczykami.

Przywiózł stu kilkunastu sportowców, m.in. siatkarki, reprezentację lekkoatletyczną, szermierzy. Niedługo później wylądował inny, z piłkarzami ręcznymi wracającymi ze zgrupowania w Korei. Dla lekkoatletów to była tylko stacja przesiadkowa, na razie będą trenowali w japońskim Kochi. Pozostali ruszyli w drogę do wioski olimpijskiej. Nie musieli jechać daleko, by się przekonać, że trafili do innego miasta niż to, które znają z filmów, przewodników, nawet ze zdjęć, które widzieli ostatnio w gazetach. Pierwsze pytanie: gdzie jest ten smog?

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Sport
Transmisje French Open w TV Smart przez miesiąc za darmo
Sport
Witold Bańka wciąż na czele WADA. Zrezygnował z Pałacu Prezydenckiego
Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji