W dniu otwarcia igrzysk 34-letni Yang Zhili będzie przez kilkanaście godzin pomagał zagubionym zagranicznym gościom w wiosce olimpijskiej odnaleźć drogę. Yang, na co dzień zamożny właściciel małej, ale dobrze prosperującej firmy usługowej, to jeden z setek tysięcy ochotników, jacy zgłosili się do pomocy przy igrzyskach.
Jak podaje chińska prasa, tylko przy obsłudze obiektów olimpijskich pracować będzie 100 tysięcy ochotników – ponaddwukrotnie więcej niż przy całej imprezie przed ośmioma laty w Sydney. Kolejne 400 tysięcy to obsługa gęsto rozstawionych wokół wioski i w centrum punktów informacyjnych. Jeszcze więcej, bo około miliona, pilnować ma porządku w całym mieście.
Yang nigdy nie należał do partii i nie jest jej wielkim zwolennikiem. Dobrze zna angielski, regularnie czyta zachodnią prasę i rozumie, na czym polega uprawiana przez chińskie władze propaganda. Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że tak jak miliony jego rodaków myśli o zbliżających się igrzyskach z wielkim entuzjazmem. – Polityka mnie nie obchodzi. Wiem za to, że igrzyska to dla Chin wielkie święto. Okazja, by pokazać światu, jak wiele udało nam się osiągnąć – wyjaśnia.
Od kiedy pewnej upalnej letniej nocy przed siedmioma laty tysiące mieszkańców miasta wyległy na ulice, by świętować przyznanie Pekinowi prawa do organizacji igrzysk, stolica Chin przeszła oszałamiającą transformację, choć już wtedy była wielką światową metropolią. Obok ówczesnych wieżowców wyrósł las nowych, jeszcze większych, jeszcze bardziej nowoczesnych i intrygujących formą. Ale przede wszystkim gwałtownie poprawiła się jakość życia większości mieszkańców.
– Z roku na rok ludziom żyje się coraz lepiej – mówi Yang, który karierę zaczynał dziesięć lat temu od zera, a dziś ma piękne mieszkanie w nowym wieżowcu i błyszczącego nowością volkswagena.