Zegar pokazywał jeszcze minutę gry, gdy hiszpański skrzydłowy Albert Rocas kolejny raz pokonał Sławomira Szmala. Polacy przegrywali 29:30. Pobiegli szybko, sklecili akcję błyskawicznie, ale prowizorka w tym spotkaniu nie działała. Rzut Karola Bieleckiego trafił w ręce Hiszpanów, ci znów ruszyli na bramkę Szmala i znacznie spokojniej zaczęli podawać sobie piłkę. Jeszcze 18 sekund, rzut wolny, Hiszpan pudłuje, trochę zamieszania, zegar idzie, choć gwizdek sędziego zabrzmiał sporo wcześniej. Wreszcie żółte cyferki zatrzymują się na cyfrze 3. Co można zrobić w trzy sekundy? Jedno, dwa podania, strzał rozpaczy. Trener Wenta interweniuje przy stoliku sędziowskim, ale wiadomo, że nic nie zdziała. Krótka polska narada. Bartosz Jurecki, już w koszulce rezerwowego, bierze piłkę i szybko podaje do Bieleckiego, ten odrzuca na prawe skrzydło do Marcina Lijewskiego. Strzał dołem, piłka dociera gdzieś w okolice lewego słupka, ale Jose Javier Hombrados jest czujny. Syrena, koniec.
Przegrali niemal wygrany mecz. Lijewski wściekły na siebie, na los, krzyczy ile ma sił w płucach. Potem mało nie wyrywa bramki z podłogi. Wenta cały się trzęsie, ale zbiera wszystkich na środku boiska i każe utworzyć wspólny krąg. Podziękować sobie i rywalom, zachować rytuał. Mariusz Jurasik ma ochotę na szybkie oddalenie od grupy, ale huknięcie Wenty zatrzymuje go po paru krokach. Marcin Lijewski się nie uspokaja, w drodze do szatni poniewiera kolejne plansze i barierki. Ręką, nogą i jeszcze dodaje grube słowo. Chińczycy patrzą i słuchają mocno przestraszeni. Na szczęście nie znają polskiego.
Emocji było mnóstwo, dobrej piłki ręcznej też. Zaczęło się od opanowania widowni przez biało-czerwonych kibiców i ich okrzyków: – Polacy, gracie u siebie! Trybuny nasze, boisko nie od razu. Hiszpanie prowadzą 1:0, 4:2, 6:3. Jurasik i Bartosz Jurecki w pocie czoła pracują na to, by ta przewaga nie rosła. Wynik się poprawia, mokre plamy na podłodze trzeba wycierać już po dziesięciu minutach. Polscy kibice wpadają na pomysł by śpiewać na hiszpańską nutę: – E Viva Polonia! Członek MKOl Irena Szewińska macha szalikiem w pierwszym rzędzie VIP-ów, prezes PKOl Piotr Nurowski obserwuje w drugim. Na tablicy wreszcie widać żółto na czarnym: 14:13 dla Polski. Idzie dobrze. Trener Wenta z Hiszpanią jeszcze nigdy nie wygrał. Nie tak dawno grał w FC Barcelona, zdobywał europejskie puchary, zna hiszpańskie sposoby na sukcesy, tym bardziej mu zależy. Przewaga rośnie do czterech bramek, ale zaraz spada do jednej. Mogły być dwie, lecz Grzegorz Tkaczyk podczas ostatniej akcji pierwszej połowy zostaje odbity przez hiszpańskich obrońców tak mocno, że ląduje daleko za barierką boiska, wpada w siatkę za bramką, leży jak ryba w sieci.
Druga połowa, napięcie rośnie. Tkaczyk trafia Hombradosa piłkę w brodę, prawie nokaut, ale bramkarze to zwykle najtwardsi z najtwardszych. Wenta pogania, chce więcej bramek i dostaje. Kontry kończą się golami Tkaczyka i Michała Jureckiego, jeszcze jedna bramka, już niedaleko do końca, a wynik piękny – 27:22. Nieszczęście zaczęło się po cichu. Ogolony na łyso Rocas ma swoje pięć minut, strzela raz, drugi, trzeci. Polacy chcą od razu oddać, ale pośpiech z pewną pomocą rosyjskich sędziow ich gubi. Marin Lijewski dostaje ramieniem w twarz, pada, wstaje, według arbitrów nic nie było. Jeszcze trafia Bielecki, trafia Jurasik, lecz Hiszpanie są skuteczniejsi, a Tkaczyk strzela w poprzeczkę. Za chwilę dostaje karę dwóch minut, na boisko już nie zdąży wrócić. Remis, pięciu Polaków na sześciu Hiszpanów, do końca minuta.
W czwartek trzeci polski mecz, z Brazylią. Podczas ostatnich mistrzostw świata wygrali z nią ośmioma bramkami. Ćwierćfinał, mimo odniesionych ran, jest wciąż blisko.