Robert Andrzejuk miał pięć lat, gdy drużyna szpadzistów wywalczyła w Moskwie olimpijskie srebro. Adam Wiercioch urodził się kilka miesięcy później, Tomasz Motyka i Radosław Zawrotniak są od niego rok młodsi. Dorastali w czasach, gdy o polskie radości na igrzyskach dbali floreciści, szablista Janusz Olech. Szpadziści byli w ich cieniu, ale teraz 28 lat suszy dobiegło końca. Na finałową walkę zjeżdżali Polacy ze wszystkich stron Pekinu. W wiosce olimpijskiej został tylko Kajetan Broniewski, kobieca reprezentacja w podnoszeniu ciężarów i kilku lekkoatletów. Trybuny były pełne tych, którzy przez ostatni tydzień wędrowali z miejsca na miejsce, wszędzie tam, gdzie był choć cień nadziei na pierwszy medal.
Wielu nie zdążyło na walkę, która zapewniła miejsce na podium. Półfinał z Chińczykami był kilka godzin wcześniej, a turniej indywidualny nie zapowiadał sukcesu drużyny. Okazało się, że takie wróżby nie są wiele warte, gdy połączy siły czterech zadziornych chłopaków. Nie onieśmieliło ich wspomnienie czterech kolejnych przegranych w niedawnych spotkaniach z Ukraińcami. Pokonali ich w ćwierćfinale. W walce o finał długo przegrywali z Chińczykami, ale jak powiedzieli potem, do końca zachowali spokój, bo gdyby przegrali z drużyną, która jest niżej w rankingu, "to byłoby głupio".
Przegrać z Francuzami to nie wstyd. Oni walczyli tutaj zdecydowanie najlepiej, Włochów pokonali w półfinale tak szybko, że potem cała sala patrzyła już tylko na bój polsko-chiński. W nim nie było ani chwili odpoczynku od emocji, zdecydowało jedno trafienie.
Zanim Polacy wbiegli na planszę by wyściskać bohatera ostatniej walki, Tomasza Motykę, sędziowie musieli przekonać Chińczyka Wanga Lei, że jest już po wszystkim i jak by nie protestował, wyniku nie zmieni. Chińczyk najpierw upadł na planszę, pokazując, że ucierpiał w starciu. Potem biegał oburzony w tę i z powrotem, żądając by decydujący punkt dla Polaka anulować. Motyka podchodził do niego z wyciągniętą ręką trzy razy, ale Chińczyk mijał go jak powietrze. Dopiero czwarta próba była udana. - Wang wiedział że nie ma racji, ale protestował, bo liczył, że coś jeszcze wskóra. Tak się często robi. To wicemistrz olimpijski, były mistrz świata. Nie chciał stracić twarzy - mówił Motyka. - Chińczycy mają obiecane ogromne premie, ale za złoto. Bardzo na nie liczyli po tym jak w ćwierćfinale wyeliminowali wielkich faworytów, Węgrów - przerywał Motyce Zawrotniak. - Wang nie miał żadnych szans, bo nawet gdyby nam zabrano punkt, to Chińczycy dostaliby żółtą kartkę, a już jedną mieli. Byłaby czerwona i punkt dla nas.
Prezes Polskiego Związku Szermierczego Adam Lisewski nie wytrzymał emocji. Przy stanie 44:43 dla Polski wyszedł z hali i obserwował walkę stojąc w korytarzu. Już po drugim pojedynku, Motyki z Yin Lianchi, Polacy przegrywali 6:10. - Fatalnie się czułem w pierwszym starciu, w następnych chciałem oddać drużynie to, co jej wówczas zabrałem - mówił Motyka. Z każdą kolejną walką przewaga Chińczyków malała. Gdy na planszę wrócił Motyka, rywale prowadzili już tylko jednym punktem. Kiedy schodził, to Polska wygrywała 30:29, a najciekawsze dopiero się zaczynało. Przewagę zdobywała to jedna, to druga strona, w ostatniej walce Motyka prowadził 44:42, ale Chińczycy potrafili wyrównać. Ostatnie trafienie Polak zadał upadając, chwilę później na planszę przewrócił się Chińczyk, zaczynając swoje przedstawienie. Co było dalej, już wiadomo.