Bezpieka ma na oku takich ludzi

Igrzyska nie zmieniły zbyt wiele w życiu mecenasa Li Hepinga. Jako jeden z nielicznych w Chińskiej Republice Ludowej czynnych obrońców w procesach politycznych tak czy owak pozostaje pod stałym nadzorem bezpieki - pisze nasz korespondent z Pekinu

Aktualizacja: 20.08.2008 01:01 Publikacja: 19.08.2008 19:49

"Jeden świat, jedno marzenie" to oficjalne hasło igrzysk olimpijskich

"Jeden świat, jedno marzenie" to oficjalne hasło igrzysk olimpijskich

Foto: AFP

Jak zawsze jest ich pięciu. Koczują przed wejściem do klatki, w której mieszka Li Heping. – Na początku igrzysk wszędzie za mną chodzili. Teraz już tylko siedzą przed domem, jakby chcieli powiedzieć „mamy cię na oku” – mówi Li, klepiąc jednego z mężczyzn po plecach. W niewyraźnym uśmiechu tajniaka zmieszanie łączy się z wściekłością.

Życie Li Hepinga, który zasłynął jako obrońca wyznawców zakazanego w ChRL ruchu religijnego Falun Gong, jest nieprzewidywalne. Jednego dnia stoi przed Białym Domem, pozując do zdjęcia u boku George’a W. Busha. Innego leży na pekińskim chodniku, powalony ciosem funkcjonariusza bezpieki. Raz może wejść do restauracji i spokojnie rozmawiać z zagranicznym dziennikarzem. Innym razem może zostać porwany przez „nieznanych sprawców” i poddany elektrowstrząsom w ciemnym pomieszczeniu.

Klienci często rezygnują z jego usług, gdy dowiadują się o jego problemach z bezpieką. – Po co ci to? – dziwią się czasem. Li mógłby mieć spokojne, dostatnie życie, jak miliony innych Chińczyków, którzy nie widzą potrzeby czy sensu zadzierania z władzą. Jako specjalista od własności intelektualnej w dużej firmie prawniczej mógłby lekkim krokiem iść przez życie, ciesząc się nowym 40-calowym telewizorem, postępami swego 8-letniego syna w prywatnej szkole z wykładowym angielskim.

Zamiast tego Li, skromny, niepozorny mężczyzna przed czterdziestką, wybrał znacznie trudniejszą drogę. Jeszcze przed przeprowadzką do Pekinu w rodzinnej prowincji Henan lubił zajmować się trudnymi sprawami kryminalnymi. – Zawsze ciągnęło mnie do spraw, które dotykają fundamentalnych kwestii moralnych – przyznaje Li. Zapewne nie bez znaczenia jest to, że Li jest chrześcijaninem, członkiem jednego z coraz bardziej popularnych w całym kraju protestanckich kościołów domowych.

– Bóg każe mi cieszyć się życiem i korzystać w pełni z talentów, jakie mi dał – wyjaśnia. Nie zawsze jest to łatwe. Pierwszy raz znalazł się w areszcie domowym w 2006 roku, gdy jego przyjaciel mecenas Gao Zhisheng, który wcześniej jako pierwszy podjął nieudaną próbę obrony członków Falun Gong przed sądem, został oskarżony o działalność wywrotową. Zamknięty we własnym mieszkaniu Li nie mógł pomóc przyjacielowi. Po uchyleniu aresztu przejął jednak wraz z kilkoma innymi chrześcijańskimi prawnikami sprawę Falun Gong.

Przed październikowym zjazdem KPCh minister bezpieczeństwa publicznego Zhou Yongkang oświadczył, że spotkanie władz partii powinno się odbywać w „radosnej i spokojnej atmosferze społecznej”. Nakazał swym służbom bezwzględne rozprawienie się ze wszystkimi „złymi elementami” próbującymi zakłócić harmonię społeczną.

29 września Li został porwany z ulicy przez grupę ubranych po cywilnemu osiłków. Przez godzinę jechał z czarnym kapturem na głowie. – Pomyślałem: stało się, teraz mogą zrobić, co chcą – wspomina. Przed cztery godziny trzymali go w zaciemnionym pokoju hotelowym. Kazali mu się rozebrać. Paru mężczyzn go biło, paru się przyglądało. Ale nie to było najgorsze.

– Dużo opowiadasz przed sądem o tym, co czuli twoi klienci, gdy prądem rażono ich genitalia. Przekonaj się na własnej skórze! – powiedział jeden z oprawców. Li nie chce mówić, co było dalej. Tylko tyle, że w końcu zostawili go gdzieś przy drodze na przedmieściach z dobrą radą: „Zajmij się czymś bardziej pożytecznym albo wyprowadź się z Pekinu”. Nie zabrano mu niczego, nawet pieniędzy w portfelu nie brakowało. Tylko dysk w jego laptopie został sformatowany.

Gdy zgłosił zajście na policji, dyżurny oficer wydawał się zaszokowany. – To niemożliwe. Musimy znaleźć tych łobuzów! – powiedział. I na tym skończyła się sprawa.

W czerwcu Li Heping wraz z dwoma innymi chrześcijańskimi prawnikami z Chin został zaproszony do Waszyngtonu jako bohater walki o prawa człowieka. Prezydent Bush przyjął ich w Białym Domu, były uściski dłoni, ciepłe słowa, wspólne zdjęcia. Po powrocie do Pekinu został natychmiast zatrzymany i przesłuchany. Ale to go nie zdziwiło, zdołał się już bowiem przyzwyczaić do policyjnej obstawy.

1 sierpnia, na tydzień przed rozpoczęciem igrzysk, jego opiekunowie zwrócili się do niego z „przyjacielską radą”, by na czas imprezy wyjechał z miasta wraz z rodziną. Gdy odmówił, przedstawiono mu kolejną propozycję nie do odrzucenia: do końca igrzysk miał korzystać wyłącznie z dostarczonej przez służbę bezpieczeństwa taksówki. – Prywatna taksówka z szoferem na nasz koszt, czego chcieć więcej – zachwalali swą ofertę funkcjonariusze. Ale Li nie był zadowolony, próbował skorzystać z innego środka lokomocji. Doszło do przepychanki, Li zaczął kopać jednego z funkcjonariuszy. Został jednak pokonany. Teraz żałuje swego zachowania. – To nie po chrześcijańsku, a poza tym niepraktycznie – wyjaśnia. W miarę trwania igrzysk kontrola stopniowo słabła. Dziś może się już swobodnie poruszać po mieście własnym autem. Została tylko zwyczajowa warta przed jego domem.

Bezpieka nie wycofała swej oferty – taksówka wciąż czeka na każde zlecenie Li Hepinga. Znużony kierowca śpi na przednim siedzeniu. Przed nim, w samochodzie, którym przemieszczają się „stróże”, drzemie inny funkcjonariusz. Pozostała trójka siedzi na krzesełkach przy ustawionym obok aut drewnianym stoliku. – Ten człowiek to jakiś szaleniec. Wygaduje głupoty. Nie jesteśmy policją, jesteśmy olimpijskimi ochotnikami – wyjaśnia mężczyzna w czarnej koszulce polo i czarnych spodniach. Obok drugi w niebieskiej koszuli potakuje bez przekonania.

Ale ochotnicy nieodmiennie ubrani są w białe koszulki z logo pekińskiego browaru sponsorującego igrzyska, na ramieniu noszą czerwone opaski z żółtym napisem „Ochotniczy strażnik bezpieczeństwa publicznego”. – Jesteśmy niezależnymi ochotnikami – wyjaśnia mężczyzna, co brzmi jak ponury żart: w Chinach „niezależny ochotnik” to oksymoron.

Li jest przekonany, że wśród „nieznanych sprawców”, którzy torturowali go we wrześniu, był jeden z jego aniołów stróżów. – Nie czuję nienawiści. Ci ludzie naprawdę nie wiedzą, co robią, są ślepymi wykonawcami czyichś rozkazów – mówi.

Wiosną policyjny samochód staranował jego auto, gdy odwoził syna do szkoły. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Nie wzniósł skargi, bo – jak mówi – są „ważniejsze rzeczy”. – Sprawiedliwość przyjdzie szybciej, jeśli nie będziesz się jej domagał. Tak przynajmniej mówi Biblia – dodaje z uśmiechem.

Jak zawsze jest ich pięciu. Koczują przed wejściem do klatki, w której mieszka Li Heping. – Na początku igrzysk wszędzie za mną chodzili. Teraz już tylko siedzą przed domem, jakby chcieli powiedzieć „mamy cię na oku” – mówi Li, klepiąc jednego z mężczyzn po plecach. W niewyraźnym uśmiechu tajniaka zmieszanie łączy się z wściekłością.

Życie Li Hepinga, który zasłynął jako obrońca wyznawców zakazanego w ChRL ruchu religijnego Falun Gong, jest nieprzewidywalne. Jednego dnia stoi przed Białym Domem, pozując do zdjęcia u boku George’a W. Busha. Innego leży na pekińskim chodniku, powalony ciosem funkcjonariusza bezpieki. Raz może wejść do restauracji i spokojnie rozmawiać z zagranicznym dziennikarzem. Innym razem może zostać porwany przez „nieznanych sprawców” i poddany elektrowstrząsom w ciemnym pomieszczeniu.

Pozostało 87% artykułu
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych