Już robi. Miał dwa lata, gdy sam się nauczył przewrotów w przód. Przyjechałem z mistrzostw w Stuttgarcie i pokazywał mi te przewroty na tapczanie, podłodze, wszędzie. Naśladuje to, co zobaczy w telewizji.
Ludzie pana rozpoznają?
W Trójmieście tak. Jestem tam już od 12 lat, od kiedy utworzono w Gdańsku ośrodek olimpijski. Byliśmy w nim skoszarowani, piękne czasy tam przeżyłem: koniec lat 90., stara kadra gimnastyczna, przyjaciele, z którymi dorastałem. Lubię się bawić, gdy jest na to pora. Na co dzień jestem raczej spięty, poważnie podchodzę do wszystkiego. A gdy mam wolne, szaleję na całego.
W poniedziałek kibicowali panu pewnie wszyscy pszczelarze w Polsce. Opowieść o smarowaniu miodem stołu do skoku obiegła już cały świat. Miodu używam tylko w sali. Jeść nie mogę, bo mnie od niego żołądek boli. I muszę dbać o linię. Jestem strasznym łasuchem, niestety z tendencją do tycia. Gdy mam przerwę świąteczną, to jestem 6, 7 kilogramów do przodu.
A jak naprawdę jest z tym smarowaniem przyrządów? Hiszpan Isaac Botella polerował konia z łękami 20 minut. Pluł, potem rozcierał ślinę, wygładzał łęki. Może tu wcale nie chodzi o przyczepność, tylko o poczucie, że kolejny rytuał się dopełnił?
Coś w tym jest. Mówi się, że nawet na treningach przyrządu nie wolno kopnąć ani potrącić, choćby przypadkiem, bo potem odda w decydującej chwili. Ja głaszczę stół po udanym treningu, klepię go przyjacielsko. Z przyrządem trzeba dobrze żyć. Musi być między nami dobra energia.