Półfinałowy pojedynek siatkarzy USA z Rosją przywołał wspomnienia. W 1986 roku Amerykanie pokonali reprezentację ZSRR i zdobyli mistrzostwo świata. Dwa lata później raz jeszcze upokorzyli ZSRR, wygrywając z nim w finale igrzysk w Seulu.
Siatkarze amerykańscy w swoim kraju są anonimowi. No, może poza Kiralym, który do olimpijskiego złota w hali dorzucił jeszcze równie cenny kruszec na plaży. Claytona Stanleya, Lloyla Balla czy Williama Priddy’ego za to dobrze znają za granicą. Cała trójka za grube pieniądze gra w Rosji. Półfinał w Pekinie był ekscytującym widowiskiem. Pierwsze dwa sety wygrali Amerykanie, dwa kolejne rozstrzygnęli na swoją korzyść Rosjanie. Wspaniale grał Maksym Michajłow, który zastąpił Siemiona Połtawskiego. Władimir Alekno, trener Rosjan, grał va banque. Na miejsce doświadczonego rozgrywającego Wadima Chamuckicha wstawił Siergieja Grankina, a zamiast Połtawskiego – Michajłowa. I niewiele zabrakło, by ten 20-letni chłopak został bohaterem. Zdobył 31 punktów, ale kiedy decydowały się losy meczu, zadrżała mu ręka. Przy pierwszym meczbolu zatrzymał go David Lee. Ten sam, który wcześniej zdobył trzy punkty dla Amerykanów. To jego, a nie Michajłowa, będziemy najbardziej pamiętać.
Hugh McCutcheon, trener Amerykanów, przeżył kilkanaście dni temu tragedię. Chiński szaleniec zabił w Pekinie ojca jego żony. Nowozelandczyk opuścił ekipę i poleciał do USA, ale po tygodniu wrócił. Amerykanie w meczu o złoty medal zmierzą się z Brazylią, która broni tytułu wywalczonego w Atenach. Canarinhos w półfinale wygrali z Włochami 3:1.
W finale turnieju kobiecego też grają USA i Brazylia. Po tym, jak Amerykanki pokonały Włoszki, a później rozbiły Kubanki, nawet Brazylia może się ich bać.
Janusz Pindera z Pekinu