Sportowców zwołano w sobotę do wioski na wieczorną zbiórkę. Tak, by zdążyli, zanim pojawią się wicepremier Grzegorz Schetyna, minister sportu i ambasador w Chinach. Były przemowy, sprawozdania, apele, by przed Londynem nie było mniej pieniędzy niż przed Pekinem. Prezes PKOl Piotr Nurowski najważniejsze zostawił na koniec. Nieważne, czy ktoś zdobył medal sam, czy razem z kolegami – ogłosił – dostanie pełną nagrodę. Zamiast obiecanych wcześniej 75 procent dla każdego z drużyny i osady będzie pełna premia, jak w konkurencjach indywidualnych, a dla wioślarzy za złoty medal cztery samochody.
Można powiedzieć: było z czego wydawać. PKOl zakładał, że premie trzeba będzie wypłacić za 14 medali. Udało się zdobyć dziesięć, tyle, ile w Atenach, ale cenniejszych: trzy złote, sześć srebrnych i jeden brązowy. W Grecji brązowych było pięć, srebrne tylko dwa.
Jest wiele powodów, by pekińskie igrzyska uważać za bardziej udane. Polska wróciła do pierwszej dwudziestki w klasyfikacji medalowej – jest na 20. miejscu, cztery lata temu była 23. Pierwszy raz od Atlanty 1996 awansowała w porównaniu z poprzednimi igrzyskami.
Polskie związki sportowe są skamieliną, której nie można rozbić prośbą ani groźbą. Wielu działaczy sprawia wrażenie, że zajmuje się wszystkim, tylko nie zawodnikami
W Atenach mieliśmy multimedalistkę Otylię Jędrzejczak, w Pekinie każdy medal zdobywał kto inny. Także ci, na których nikt wcześniej nie stawiał: szpadziści, zapaśniczka, wioślarze z wagi lekkiej. Nikt nie miał problemów z ważeniem kajaka, nie zapomniał zabrać kapoka do łódki ani powiedzieć bokserowi, jaki jest wynik walki. Nikomu zbuntowany koń nie zabrał medalu. Poza tym mamy trzech mistrzów olimpijskich, więcej niż w Seulu, tyle samo co w Barcelonie, choć wydawało się, że po zejściu z trasy Roberta Korzeniowskiego, problemach Otylii i dwójki Robert Sycz – Tomasz Kucharski to będą pierwsze od 60 lat igrzyska bez złotego medalu.Wszystko prawda, a jednak cieszyć się trudno.