Trener zachowuje się, jakby robił komuś na złość. Jego zdaniem w sobotę Euzebiusz Smolarek nie nadawał się do gry, a bardzo by się przydał. Wczoraj, po kilku treningach, już się nadawał. Strzelił bramkę, ponieważ był tam, gdzie powinien.
I pierwszy gest, jaki z radości pokazał, to ruch rąk, oznaczający w języku piłkarskim zmianę zawodnika.
Czy była to aluzja do decyzji Beenhakkera, którego stosunki ze Smolarkiem można nazwać szorstką przyjaźnią?
Zdaje się, że nie tylko on przestał już wierzyć trenerowi. Beenhakker stracił poczucie rzeczywistości, nie potrafi właściwie ocenić możliwości poszczególnych piłkarzy i ich przydatności do drużyny.
Na lewej obronie znowu wystawił Marcina Kowalczyka, który ponownie zagrał słabiutko i był w dodatku wolniejszy od sędziego liniowego. Musiał go zmienić jeszcze przed przerwą, a nie powinien w ogóle wystawiać. Po co czterech obrońców na jednego napastnika San Marino?