Formuła 1 dopiero po raz drugi odwiedza japoński tor w jego obecnej wersji. Przed ponad trzydziestoma laty rozegrano tu dwie pierwsze Grand Prix Japonii, ale po tragicznym wypadku w 1977 r., w którym zginęli fotoreporter i porządkowy usiłujący przegonić kibiców z niebezpiecznego miejsca, najlepsi kierowcy świata na długo przestali się tu pojawiać.
Wrócili rok temu i japońska święta góra Fudżi przywitała ich ulewnymi deszczami. Tor przesychał tylko na chwilę i teraz, gdy jest dobra pogoda, ustawienia samochodów sprzed roku do niczego się nie przydają. Praca zaczęła się więc od nowa. Większość zawodników pokonała podczas treningów co najmniej dystans niedzielnego wyścigu, który będzie liczył 67 okrążeń.
W porannej sesji najszybsi byli faworyci z zespołów McLarena i Ferrari. Najlepszy czas uzyskał zwycięzca zeszłorocznego wyścigu Lewis Hamilton. Robert Kubica skarżył się na kiepską przyczepność bolidu.
Po południu kibiców zachwycił Timo Glock z Toyoty. Miał najlepszy czas drugiego treningu. Toyota jest jednocześnie właścicielem toru, więc trudno było uniknąć podejrzeń, że dla Niemca obrano taki plan przygotowań, by podczas tego treningu był w stanie przejechać jedno okrążenie toru tempem kwalifikacyjnym. Czyli z minimalnym obciążeniem w baku.
Taka zagrywka jest często stosowana przez zespoły środka stawki, które chcą błysnąć przed zaproszonymi gośćmi i ważnymi osobistościami z zarządu firm, które je sponsorują. Dla 37 tysięcy japońskich widzów – niezły wynik jak na treningi, zwłaszcza na torze położonym na głębokiej prowincji – dobry czas Glocka był w piątek jedynym powodem do radości. Zawodnicy Hondy kolejny raz się nie popisali – w drugiej sesji Jenson Button był ostatni.