Reklama
Rozwiń

Nie pojadę do Las Vegas

Grzegorz Kubiak, pięciokrotny uczestnik finału Pucharu Świata o roli doświadczenia, miejscu polskich jeźdźców w świecie oraz groźbie utraty najlepszego konia

Publikacja: 18.03.2009 07:00

Grzegorz Kubiak, rocznik 1963, wielokrotny mistrz Polski w skokach przez przeszkody, olimpijczyk z A

Grzegorz Kubiak, rocznik 1963, wielokrotny mistrz Polski w skokach przez przeszkody, olimpijczyk z Aten

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Red

[b]Czy pamięta pan, kiedy start w finale Pucharu Świata stał się pańskim celem sportowym?[/b]

[b]Grzegorz Kubiak:[/b] Dopiero, gdy byłem reprezentantem klubu Garo i miałem odpowiednie konie. Głównie chodzi o klacz Djane des Fontenis. Może to nie był koń do tego, aby odgrywać czołową rolę w finałach światowych, ale na nim już można się było pokusić, by się zmierzyć z parkurami, jakie tam obowiązują. Aby udanie wystartować w finale, PŚ potrzebne jest doświadczenie na najwyższym poziomie. Trzeba mieć za sobą starty na Zachodzie, rywalizację z czołówką światową. Taką możliwość otrzaskania się z takimi parkurami i rywalizowania z najlepszymi jeźdźcami świata w konkursach halowych rozgrywanych w Niemczech czy innych krajach Europy Zachodniej miałem dopiero, gdy jeździłem w Garo.

[b]Pierwszy start w finale PŚ – gdzie i kiedy to było?[/b]

Pierwszy raz wystartowałem w finale w 2001 roku w Göteborgu. To było niesamowite wrażenie. Gdy się ogląda takie zawody w telewizji, wygląda to inaczej niż wtedy, gdy bierze się w nich udział osobiście. Hala w Göteborgu ma kształt elipsy. Powierzchnia, na której rozstawione są przeszkody, jest mała, co powoduje, że parkury są szczególnie trudne. Tam prawie po każdym skoku ma się wrażenie, że ląduje się na ścianie. Zakręty są bardzo ciasne. Jest bardzo mało miejsca do wyprostowania konia przed następną przeszkodą. Pierwszego dnia w konkursie szybkości startowałem na Orkiszu.

[wyimek]Jeździectwo, a zwłaszcza skoki to obecnie wielki przemysł. Najlepsze wyniki mają ci, którzy mają pieniądze i hodowlę koni do sportu, albo tylko pieniądze, ale tak dużo, by kupować świetne konie na zachodzie Europy[/wyimek]

Koń bardzo dobrze ujeżdżony, supertechnik, a poszło nam kiepsko. To mi pokazało, gdzie jest jego miejsce, że jest ono w konkursach 145 – 150 cm. 155 to już było dla niego za dużo. Zresztą wyniki uzyskiwane na zawodach CSIO w naszym regionie też to potwierdzały. Dużo lepiej wypadałem w Pucharze Narodów niż w Grand Prix, a wiadomo, że parkur tego pierwszego konkursu zawsze jest nieco łatwiejszy niż tego najważniejszego indywidualnego. W drugim półfinale PŚ wystartowałem więc na Djane des Fontenis. Mimo tego, że trudno się ją prowadziło, skakała lepiej. Miałem mniej błędów, ale po podliczeniu wyników dwóch półfinałów okazało się, że do niedzielnego konkursu finałowego już się nie zakwalifikowałem.

[b]Następne wspomnienia są podobne?[/b]

Kolejny finał PŚ, w którym wziąłem udział, tym razem już tylko z Djane des Fontenis, rozgrywany był w Las Vegas. To był rok 2003. Miałem trochę pecha, gdyż tym razem zakwalifikowałem się do niedzielnego ścisłego finału, ale w nim nie wystartowałem. Klacz nie została do niego dopuszczona ze względów weterynaryjnych – drobna kontuzja. W pierwszym półfinale znowu nie poszło mi zbyt dobrze, ale drugi ukończyłem tylko z jedną zrzutką i to dało mi tę kwalifikację, której nie mogłem wykorzystać. W niedzielnym ścisłym finale wystartowałem dopiero w Mediolanie w 2004 roku. Zająłem tam 20. miejsce w końcowej klasyfikacji finału i to jest mój najlepszy wynik. Był to nasz trzeci występ z klaczą Djane des Fontenis i to dobrze obrazuje, jak ważne jest doświadczenie zdobyte na tym poziomie. Kolejny start to rok 2005, ponownie Las Vegas. Niestety, było bardzo ciężko doprowadzić Djane des Fontenis do startu, gdyż w czasie lotu samolotem dwukrotnie się przewróciła i była porozbijana. Po nieudanym pierwszym konkursie wycofałem się. No i ostatni start, w Kula Lumpur, gdzie zadebiutował Ritus. Miał wtedy dziewięć lat. Bardzo się starał, ale myślę, że przeraziły go parametry przeszkód. Zwłaszcza szerokości okserów. Zrobił kilka dziwnych skoków. Niby się odbijał, pułap trzymał, ale łapał drugi drąg. W sumie skończyło się na 29. miejscu.

[b]Co jest powodem, że żaden z jeźdźców z Ligi Europy Centralnej nigdy nie zajmuje wysokiego miejsca w wielkim finale? Najlepszy wynik, 12. pozycja Estończyka Gunnara Klettenberga na klaczy Novesta w Kuala Lumpur to wyjątek. Zazwyczaj kończyło się między 20. a 30. ...[/b]

Podobnie jest w mistrzostwach Europy, świata czy na igrzyskach olimpijskich. Poziom jeździectwa w naszym regionie jest niższy niż na Zachodzie. Mało mamy startów zagranicznych w najsilniejszej obsadzie, w zawodach najwyższej rangi. Mało mamy koni, które takim konkursom mogą sprostać. W naszym regionie nawet najtrudniejsze konkursy są na poziomie 150 cm, a ci najlepsi startują w konkursach 155 – 160. Pięć centymetrów różnicy. Niby niedużo, ale na tym poziomie to przepaść. Poza tym jeździectwo, a zwłaszcza skoki, to obecnie wielki przemysł. Najlepsze wyniki mają ci, którzy mają pieniądze i hodowlę koni do sportu, albo Amerykanie czy Kanadyjczycy, którzy hodowli co prawda nie mają, ale są na tyle bogaci, że mogą kupować świetne konie na zachodzie Europy. Do Polski także trafia coraz więcej koni z Zachodu, ale są one gorsze. Biedni nie mają szans z bogatymi.

[b]Startował pan trzy razy w mistrzostwach Europy, dwa razy w mistrzostwach świata, raz na igrzyskach olimpijskich i pięć razy w finale PŚ. Który z tych startów był najbardziej prestiżowy?[/b]

Igrzyska olimpijskie i finał Pucharu Świata postawiłbym najwyżej i na tym samym poziomie. Na obie te imprezy trzeba się najpierw zakwalifikować. Do finału poprzez eliminacje pucharowe, trzeba być w najlepszej trójce ligi, a do igrzysk poprzez odpowiednio wysokie miejsce w rankingu FEI – Międzynarodowej Federacji Jeździeckiej. Na mistrzostwa Europy i świata wysyła narodowa federacja i to jej wewnętrzna sprawa, kogo zdecyduje się zgłosić.

[b]Przed zawodami na Torwarze jest pan najwyżej z Polaków w klasyfikacji północnej subligi Europy Centralnej – na czwartym miejscu razem z Estończykiem Titem Kivisildem. Jest szansa, by poprawić pozycję i po raz kolejny wystartować w Las Vegas. Czy będzie pan o to walczył?[/b]

Na Torwarze wystartuję, ale nawet gdybym awansował do czołowej trójki, do Las Vegas się nie wybieram. Omen Z, obecnie mój jedyny koń na najtrudniejsze konkursy, miał ciężki ubiegły sezon, dużo startował, zwłaszcza w lecie i nie chcę go nadmiernie eksploatować. Poza tym właściciel Omena Zwycofał się ze wspierania klubu Sobieski Jumping Team i koń jest w każdej chwili na sprzedaż. Nawet jeśli nie zostanie szybko sprzedany, bo to nie jest takie łatwe, i jeszcze jakiś czas będę miał go do dyspozycji, będę się przygotowywał do sezonu letniego, do konkursów typu Puchar Narodów na CSIO. W ubiegłym roku byłem wraz z Omenem Z jedną z podstawowych par naszej reprezentacji i to jest moim głównym celem na ten sezon.

[b]Czy pamięta pan, kiedy start w finale Pucharu Świata stał się pańskim celem sportowym?[/b]

[b]Grzegorz Kubiak:[/b] Dopiero, gdy byłem reprezentantem klubu Garo i miałem odpowiednie konie. Głównie chodzi o klacz Djane des Fontenis. Może to nie był koń do tego, aby odgrywać czołową rolę w finałach światowych, ale na nim już można się było pokusić, by się zmierzyć z parkurami, jakie tam obowiązują. Aby udanie wystartować w finale, PŚ potrzebne jest doświadczenie na najwyższym poziomie. Trzeba mieć za sobą starty na Zachodzie, rywalizację z czołówką światową. Taką możliwość otrzaskania się z takimi parkurami i rywalizowania z najlepszymi jeźdźcami świata w konkursach halowych rozgrywanych w Niemczech czy innych krajach Europy Zachodniej miałem dopiero, gdy jeździłem w Garo.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Sport
Nie chce pałacu. Kirsty Coventry - pierwsza kobieta przejmuje władzę w MKOl
Sport
Transmisje French Open w TV Smart przez miesiąc za darmo
Sport
Witold Bańka wciąż na czele WADA. Zrezygnował z Pałacu Prezydenckiego
Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025