17 medali (na 20 możliwych) chińskich pingpongistów podczas zakończonych wczoraj mistrzostw świata w Jokohamie już nie dziwi. Dwa lata temu wyjechali z taką samą zdobyczą z mistrzostw w Zagrzebiu.
Więcej nie mogli zdobyć przy obecnym regulaminie. Chińczycy wszystkie złote medale wywalczyli też w Szanghaju przed czterema laty. O tytuły od dawna grają już tylko między sobą zarówno podczas mistrzostw świata, jak i na igrzyskach olimpijskich.
Wang Hao, nowy mistrz męskiego singla (zdetronizował w finale swojego rodaka Wang Liqina, trzykrotnego mistrza świata), czy Zhang Yining, najlepsza w turnieju kobiet, prezentują kosmiczny ping-pong, budząc podziw swoimi umiejętnościami, ale wielu z tych, którzy z nimi przegrywają, coraz głośniej mówi o swoim zniechęceniu. Jest w tym gronie również najlepszy od lat polski tenisista stołowy Lucjan Błaszczyk. Jego zdaniem współczesny tenis stołowy coraz bardziej przypomina Formułę 1, z tą różnicą, że najlepsi pingpongiści mają dodatkowo do dyspozycji najlepszy sprzęt. Pozwalają na to przepisy dotyczące rakietek, a właściwie okładzin, którymi są oklejone.
Po igrzyskach w Pekinie Międzynarodowa Federacja Tenisa Stołowego (ITTF) zakazała przyklejania okładzin do desek substancjami toksycznymi robionymi na bazie rozpuszczalników. To właśnie dzięki nim gumowe okładziny były bardziej sprężyste i pozwalały nadawać piłeczce większą rotację.
Teraz dozwolone są tylko kleje robione na bazie wody, co sprawia, że gra się wolniej, ale w popisach wirtuozów, wcale tego nie widać. A to z bardzo prostego powodu. Zawodnicy wprawdzie nie używają już starych klejów, ale stosują tzw. tuning. To pojęcie znane w motoryzacji dziwnie brzmi w zetknięciu z tenisem stołowym.