Początek wyprawy naznaczyła wiadomość o śmierci kolegi Piotra Morawskiego w lodowej szczelinie Dhaulagiri. Potem był marsz przez górzystą dżunglę, przeziębienie, gorączka, antybiotyk, pijawki, problemy z transportem, strajki i ucieczki tragarzy. Kinga Baranowska dołączyła do wyprawy baskijsko-katalońsko-andorskiej.
Rozległy, rzadko odwiedzany masyw trzeciego co do wysokości ośmiotysięcznika leży na granicy Indii i Nepalu. Ma kilka oddalonych od siebie wierzchołków. Polacy zapisali tu piękne karty. W 1978 r. na dziewiczy szczyt Południowy Kangczendzongi weszli Eugeniusz Chrobak i Wojciech Wróż, a na Środkowy Wojciech Brański, Andrzej Heinrich i Kazimierz Olech. Zimą 1986 r. główny wierzchołek zdobyli Jerzy Kukuczka i Krzysztof Wielicki.
Na obecnej wyprawie 13 maja był dniem pamięci o Wandzie Rutkiewicz, którą ostatni raz widziano tu w 1992 r. na wysokości 8250 m, na innej drodze. Zaginęła.
O Kangczendzondze (8598 m n.p.m.) mówiono, że pożera kobiety. Pierwszą niewiastą, która stanęła na wierzchołku w 1998 r. była Brytyjka Ginette Harrison. Drugą kobietą, którą Kangczendzonga łaskawie potraktowała trzy lata temu, była Austriaczka Gerlinde Kaltenbrunner.
18 maja próbę podjęło 20 alpinistów różnych narodowości. Kinga Baranowska stanęła na wierzchołku o 16.45 po 16 godzinach wspinaczki. „Góra niewyobrażalnie wymagająca, dla mnie najtrudniejsza ze wszystkich, na których do tej pory byłam. Jestem bardzo zmęczona, ale też szczęśliwa. Górę tę dedykuję Wandzie Rutkiewicz” – przekazała wiadomość po zejściu do namiotu obozu IV (7700 m).