[b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2009/06/02/pompka-a-sprawa-polska/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Królak pełnił rolę nie tylko sportowego herosa. On był ludowym bohaterem, któremu przypisywano walkę z Sowietami za pomocą pompki i który z tego powodu miał być przez komunistyczne władze szykanowany.

Temat pompki jako broni używanej w kolarskiej wojnie polsko-ruskiej (w innych wersjach była to wojna polsko-czechosłowacka i polsko-enerdowska) wracał przy każdym spotkaniu Królaka z kibicami. „Jak zaprzeczam, to mi nie wierzą – powiedział mi kiedyś z uśmiechem. – No to przestałem zaprzeczać”. Szykanowanie też było ludowym wymysłem, choć prawdą jest, że Królak miał pewne kłopoty z komunistycznym wymiarem sprawiedliwości. Pierwszym ich powodem był udział w nielegalnych wyścigach organizowanych przez niejakiego Kozłowskiego, którego dziś uznano by pewnie za zdolnego menedżera. W kilku miastach potrafił zapełnić stadiony kibicami, pokazując im w akcji zwycięzcę Wyścigu Pokoju. Dla Królaka ta przymiarka do zawodowstwa skończyła się dyskwalifikacją.

Potem był wyrok sądowy w zawieszeniu za handel dolarami i kolejny zakaz startów. Ta druga sprawa na pewno zahamowała karierę Królaka. Nie zbliżył się już nigdy do sukcesu, który odniósł w 1956 roku. Gdyby żył w normalnym kraju, na pewno podpisałby profesjonalny kontrakt i startował w Tour de France i Giro d’Italia. W latach 50. było to jednak niemożliwe. Kto chciał przejść na zawodowstwo, musiał uciec z kraju. Nie każdy miał w sobie tyle determinacji co tenisista Władysław Skonecki, który w 1951 roku pozostał na Zachodzie.

Królaka poznałem osobiście w latach 70., gdy prowadził pawilon ze sprzętem kolarskim przy Marchlewskiego. Potem spotkaliśmy się kilka razy pod Warszawą, gdzie miał dom i kilka szklarni. Był pogodnym człowiekiem, który z dystansem opowiadał o swojej sportowej karierze. Gdy wybrał się do miasta coś załatwić albo gdy jechał rowerem w okolicach Wiązowny, ludzie zawsze go rozpoznawali. I oczywiście pytali, jak to było z tą pompką.