Często stał skromnie pod ścianą, odwzajemniając uśmiechy lub pozując z kibicami do fotografii. Kiedy się przedstawiłem, powiedział coś miłego, a gdy wracaliśmy na trybunę po przerwie, wyraził nadzieję, że Stadion Śląski będzie miał znów swoje wielkie dni.

Jerzy Buzek zawsze lubił piłkę nożną, ale kiedy został politykiem, nie potraktował tej sympatii użytkowo. Znam mężów stanu, którzy, chcąc przypodobać się elektoratowi siedzącemu na trybunach, zakładali bejsbolówkę i biało-czerwony szalik, ale z daleka widać było, że są przebrani. Buzek nie musi się przebierać, bo stadion jest jego środowiskiem naturalnym. Wszyscy na Śląsku wiedzą, że kibicuje Ruchowi, chodzi na jego mecze, siada obok Gerarda Cieślika i przewodniczącego Rady Miasta Chorzowa, byłego piłkarza Górnika Henryka Wieczorka. Zresztą miasto przyznało mu tytuł honorowego obywatela. Ten zaszczyt spotkał tylko cztery osoby, w tym dwóch piłkarzy – Cieślika właśnie i „Gucia” Warzychę.

Opowiadał mi trener Ruchu Waldemar Fornalik o czerwcowych uroczystościach rocznicy powstania powiatu w Mikołowie. Ich częścią był mecz piłkarski. Jerzy Buzek nie tylko kibicował, ale sam grał przez kilka minut. W styczniu w siedzibie Parlamentu Europejskiego w Brukseli zorganizował spotkanie promujące Stadion Śląski. Zaprosił na nie byłych śląskich piłkarzy mieszkających dziś na Zachodzie: Włodzimierza Lubańskiego, Zygfryda Szołtysika, doktora Józefa Kurzeję, Stanisława Gzila, Zygmunta Maszczyka, a z Polski Stanisława Oślizłę i Henryka Wieczorka. Przyszedł nawet ówczesny przewodniczący parlamentu Hans-Gert Pőttering.

Kiedy Jerzy Buzek był premierem, odwiedził na Łazienkowskiej trenującą przed meczem z Anglią reprezentację Polski, a jej trenerowi Januszowi Wójcikowi wręczył wojskowe czako mające dodawać otuchy w Londynie. Buzek, człowiek „Solidarności”, musiał wiedzieć, że Wójcik ma za sobą przeszłość działacza partyjnego z minionej epoki, a mimo to zrobił gest, bo to była reprezentacja jego kraju. To duża przyjemność spotykać takich ludzi na stadionie.