Z wojskowego szpitala AEK w Budapeszcie napływały wczoraj pomyślne wieści: 28-letni Massa oddychał samodzielnie, bez pomocy respiratora. Rozmawiał z członkami swojej rodziny i lekarzami.
Jego życiu nic nie zagraża, ale może się okazać, że Brazylijczyk nigdy już nie wróci na tor. – Uszkodzone jest lewe oko – mówi profesor Robert Veres ze szpitala AEK. – Nie wiemy, czy będzie w stanie znów się ścigać.
Lekarze potwierdzili, że sobotnia operacja uratowała kierowcy życie. Z kolei Międzynarodowa Federacja Samochodowa (FIA), w reakcji na wypadki spowodowane przez latające w powietrzu przedmioty, poprosiła Komisję Bezpieczeństwa o przygotowanie szczegółowych raportów. Ich analiza może przynieść zmiany w przepisach mające na celu podniesienie poziomu bezpieczeństwa. Na razie ustalono, że w pierwszej kolejności życie kierowcy uratował kask, zgodny z najnowszymi standardami bezpieczeństwa narzucanymi przez FIA.
Szefostwo Ferrari wierzy, że Massa wróci w pełni do zdrowia. – Czekamy na niego – powiedział prezes włoskiej firmy Luca di Montezemolo. – Jestem pewien, że zobaczymy go z powrotem za kierownicą naszego samochodu i znów będzie w czołówce.
Włoski markiz znalazł się już kiedyś w podobnej sytuacji – 33 lata temu na Nürburgringu Niki Lauda cudem uszedł z życiem z koszmarnego pożaru swojego Ferrari. Di Montezemolo, wówczas menedżer zespołu, odwiedził Austriaka w szpitalu, gdzie kierowcy udzielono już ostatniego namaszczenia. Lauda jednak wyzdrowiał, zaledwie sześć tygodni później wrócił za kierownicę, a w kolejnym sezonie zdobył mistrzostwo świata.