Kierowcy Formuły 1 z mieszanymi uczuciami wracają do akcji. Po miesiącu przerwy wszyscy są spragnieni jazdy, ale nie smażenia się w koszmarnym upale, gdy temperatura w kokpitach przekracza 50 stopni Celsjusza. A niedaleko toru w Walencji, jak na złość, morze i plaża.
Najgorsze nastroje są w BMW Sauber. Ekipa Mario Theissena nie ma sobie równych, jeśli chodzi o przelicznik smutnych twarzy na liczbę członków zespołu. Trudno się dziwić, zegar śmierci tyka – dla części pracowników odliczanie czasu do końca ich kariery w Formule 1, niezależnie od przyszłości ekipy, już się rozpoczęło.
Mimo tego wyniki dzisiejszych treningów tchnęły w podopiecznych Theissena (i przy okazji także w polskich kibiców) nieco nadziei. Robert Kubica uzyskał w popołudniowej sesji siódmy czas i choć nie rozpływał się w zachwytach nad efektami poprawek w swoim samochodzie, to – jak na siebie – wydawał się dość zadowolony.
– Spodziewaliśmy się poprawy czasów w granicach 0,2-0,3 sekundy na okrążeniu, i tak to mniej więcej wygląda – mówił po drugim treningu spocony Polak, ocierając czoło przemoczonym ręcznikiem. – Przyczepność nawierzchni jest dość dobra, a charakterystyka toru lepiej odpowiada naszym samochodom niż obiekty, na których ostatnio się ścigaliśmy.
Mniej powodów do radości miał Nick Heidfeld. Niemiec nie ukończył zaplanowanego programu jazd po tym, jak 20 minut przed końcem drugiego treningu zaliczył bliskie spotkanie z lokalnym bohaterem, Fernando Alonso. Zbliżając się do ostatniego nawrotu, Hiszpan zablokował przy hamowaniu prawe przednie koło i niczym szarżujący na arenie byk wbił się w lewy bok samochodu Heidfelda. – Widziałem go w lusterku i modliłem się, aby zmieścił się w zakręcie – opowiadał potem Niemiec. – Jednak uderzył we mnie i prawie przekoziołkowałem. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać podczas treningów.