Wprawdzie w połowie lat 70. zbudowano wzorcową instalację ocieplającą pod boiskiem ROW Rybnik, tzn. ułożono jakieś przewody, przez które przepuszczano prąd. Może tę technologię dałoby się komuś sprzedać, gdyby nie to, że trawa była mocno przypalona i skończyło się na eksperymencie.
12 i 13 grudnia 1981 roku, po zakończeniu rozgrywek, PZPN zorganizował w Bydgoszczy zjazd klubów kibica. Zmarły przed 24 laty Grzegorz Aleksandrowicz, sędzia piłkarski, a potem jeden z najbardziej znanych dziennikarzy piłkarskich, patronował powstawaniu tych klubów, mających w założeniu propagować wzory kulturalnego dopingu. Idea była słuszna, a to że z czasem te kluby stały się zarzewiem zorganizowanego chuligaństwa, to już inna sprawa.
Wtedy, 12 grudnia, biliśmy pianę, siedząc na obradach w gościnnych progach Wojskowego Klubu Sportowego Zawisza. Nie było żadnych okrągłych stołów, bo i podziałów nie było. Kibice razem z PZPN i dziennikarzami. Potem poszliśmy spać, ciąg dalszy miał nastąpić w niedzielę rano, ale po północy w jednostce wojskowej, na terenie której znajduje się klub, zaczął się ruch i kiedy wstawałem przed szóstą, żeby ze stacji Bydgoszcz Leśna odjechać do Warszawy, przeciskałem się między transporterami opancerzonymi. To, co wziąłem za manewry, okazało się czymś znacznie gorszym.
Nie mam szczególnej ochoty na obchodzenie tej rocznicy, dlatego podchodzę z dystansem do różnym martyrologicznych akcji, zwłaszcza niemających wiele wspólnego z powagą wydarzenia. Dostałem zaproszenie na mecz piłkarski drużyny Stowarzyszenia Solidarność Walcząca z parlamentarzystami, jak napisano, "z okazji zbliżającej się rocznicy wprowadzenia stanu wojennego". Ciekawa forma pamięci. Takie mecze to można rozgrywać z okazji zdobycia przez reprezentację trzeciego miejsca na świecie, ale nie wydarzenia tragicznego.
Nie skorzystałem z zaproszenia z tych samych powodów, dla których nie śpiewam hymnu narodowego, intonowanego na trybunie stadionu przez pijanego łysola. On jest wprawdzie takim samym Polakiem jak ja, ale z innego podwórka.