Reklama
Rozwiń

Simon Ammann, mistrz zwyczajnych cudów

Harry Potter z Salt Lake City wyrósł na wielkiego mistrza. Bez magii, pracą. Dla niego nawet nurkowanie na urlopie to okazja, żeby stać się lepszym skoczkiem

Aktualizacja: 15.02.2010 02:54 Publikacja: 15.02.2010 02:53

Simon Ammann, mistrz zwyczajnych cudów

Foto: ROL

Po drugim skoku nie musiał patrzeć na tablicę wyników. Bez tego wiedział, że ma złoty medal. Odpiął narty, zdjął kask, ukląkł na śniegu na jedno kolano, podparł ręką bok. Pochylił głowę i zastygł na kilka chwil. [wyimek][b][link=http://www.rp.pl/artykul/433483_Szczescie_w_kolorze_srebra.html]Szczęście w kolorze srebra[/link] - pierwszy medal dla Polski[/b][/wyimek]

Mało kto się spodziewał osiem lat temu, że podwójny mistrz olimpijski z Salt Lake City kiedykolwiek tamten sukces powtórzy. Ale zobaczyć Simona Ammanna w bezruchu to było jeszcze mniej prawdopodobne. Jego energia zawsze roznosiła, biegał po zwycięstwach jak szaleniec. Kiedyś, podczas wielkiego sportowego show w Szwajcarii, wbiegając na scenę, wyrżnął w kamerę i padł znokautowany, bo nawet nie pomyślał, że coś mu może stanąć na drodze.

A w Whistler – nic. Pełen spokój. Potem przyznał, że tylko raz ziemia usunęła mu się spod nóg: gdy szwajcarscy narciarze alpejscy gratulowali mu pod skocznią. Sportowi władcy jego kraju przyszli dopingować go podczas konkursu. A jak w 2002 r. skakał po pierwsze złoto igrzysk, miesiąc po ciężkim wypadku w Willingen, przy zeskoku nie było nawet jednego dziennikarza za Szwajcarii. Teraz ma już trzy złote medale indywidualne i jest najlepszym skoczkiem swojego pokolenia.

Zawsze będzie pamiętany jako chłopak w długim srebrnym płaszczu i dziecięcych okularach, który w Salt Lake City opowiadał, że w domu jego rodziców nie ma telewizora. Miał wtedy 20 lat, tyle co teraz Gregor Schlierenzauer. Ale nawet dziś wygląda na młodszego od Schlierenzauera. Przy wydawaniu olimpijskiej akredytacji w Kanadzie ktoś wziął go za wolontariusza. Nie pierwszy raz.

Pytania o Harry’ego Pottera znosi od lat z zaskakującą cierpliwością, choć to był przydomek równie sympatyczny, co lekceważący. Bo dziś widać, że to nie były żadne cuda, tylko czysty talent do skoków, i jeszcze większy do pracy nad sobą.

Jest najweselszym skoczkiem Pucharu Świata, ale jest też pracoholikiem. Nawet gdy ostatniego lata skakał ze spadochronem i nurkował w Japonii, przy okazji ćwiczył wzrok z myślą o skokach. Na lewe oko widzi znacznie gorzej niż na prawe i uważał, że przez to źle się układa w powietrzu. Poprawił nie tylko to, w testach siły i szybkości przed sezonem wyszło mu, że jest mocny jak nigdy. Pozostało tylko utrzymać formę do igrzysk. Robił to tak jak Justyna Kowalczyk: startując gdzie się da. Żaden zawodnik z czołówki PŚ nie skakał w tym sezonie tak często.

Złoto z Whistler to nagroda za to, że przetrwał ponad cztery lata bez pucharowego zwycięstwa, od marca 2002 do grudnia 2006. Że nie załamał się po igrzyskach w Turynie, gdzie był 15. i 38. Gdy nowe przepisy dotyczące kombinezonów i wagi skoczków zawracały go z dobrej drogi, próbował dalej. I od 2007 roku jest ciągle w czołówce. Został mistrzem i wicemistrzem świata w Sapporo, zaczął regularnie wygrywać w PŚ. Jeszcze nie zdobył Kryształowej Kuli, ale może sięgnie po nią w tym sezonie.

Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku