[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2010/02/19/igrzyska-1944/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
W mediach informacja nie przebiła się przez rozważania na temat szans Kowalczyk, Sikory i Małysza. Chwała więc senatorowi Andrzejowi Personowi, że wspomniał o tym w telewizyjnym studiu olimpijskim, zakłócając co nieco atmosferę słodkiego szczebiotania.
Marusarz miał życie, jakby je pisał scenarzysta filmowy, i to całkiem utalentowany. Skok z okna i ucieczka z niemieckiego więzienia w Krakowie na Montelupich to historia powszechnie znana. Na mnie wrażenie robi inny fragment życiorysu wybitnego narciarza. Jest styczeń 1944 roku. Marusarz pracuje jako trener węgierskich skoczków i zjazdowców. Występuje jako Stanisław Przedstalski, bo jest poszukiwany przez gestapo. Gdy na skoczni w Borsafuered organizowane są zawody, nie potrafi się powstrzymać i oddaje kilka skoków. Widzi to dawny rywal Polaka, Niemiec Sepp Weiler.
– To nie żaden Przedstalski, to Marusarz, znam jego styl – mówi do innych zawodników. Chce koniecznie z Polakiem porozmawiać i w końcu dochodzi do spotkania. Marusarz wie, że nie ma sensu udawać kogoś innego, ale cały czas się boi, że Niemiec go sypnie. Niepotrzebnie, Weiler zachował się przyzwoicie.
Styczeń 1944 roku. Gdyby nie wojna, w tym właśnie terminie odbyłyby się zimowe igrzyska. Było nawet wyznaczone miejsce – Cortina d’Ampezzo. Tych kilka ryzykownych skoków w Borsafuered, grożących dekonspiracją, uwięzieniem i śmiercią, to był Marusarzowy wojenny start olimpijski.